Władca Monaco Albert II po raz jedenasty zszedł z loży książęcej, by wręczyć hiszpańskiemu mistrzowi puchar i czek na prawie milion euro. Widok jest znany od lat, ale podziwianie Rafaela Nadala w pełni mocy chyba nikogo nie nudzi. Organizatorzy przygotowali przed dekoracją krótki film dokumentujący pierwszą dziesiątkę sukcesów.
Potem był czerwony dywan, przemowy, podziękowania i hymn Hiszpanii oraz obietnica przyjazdu za rok. Ten tenisowy serial na Lazurowym Wybrzeżu przecież wcale nie musi się kończyć.
Finał przyniósł te same wrażenia, co poprzednie mecze Nadala. Kei Nishikori grał dobrze, ale zdobył w sumie 5 gemów (wynik: 6:3, 6:2 dla mistrza). Krótka chwila emocji była tylko na początku pierwszego seta: Japończyk prowadził 2:1 i serwował.
Po meczu można było dyskutować, co robi większe wrażenie – dynamika gry zwycięzcy, brak jakichkolwiek śladów kontuzji biodra, młodzieńcza werwa czy może zestaw niezwykłych osiągnięć statystycznych: 31. triumf w turnieju z cyklu ATP Masters 1000 (nikt nie ma więcej), 76. wygrana w cyklu ATP World Tour (54. na czerwonej mączce), 171. tydzień w roli lidera rankingu światowego (warunkiem koniecznym było zwycięstwo u księcia Alberta).
W deblu wygrali bracia Bob i Mike Bryanowie – zwyciężyli w finale parę Oliver Marach i Mate Pavić 7:6 (7-3), 6:3 – to już ich 116. wspólny sukces, 38. w turniejach rangi Masters 1000, drugi w tym roku. Za tydzień będą obchodzić 40. urodziny. To już chyba ich trzecia tenisowa młodość.