Turniej, w którym Iga Świątek będzie broniła zdobytego w październiku tytułu, powinien odbyć się na przełomie maja i czerwca. Tylko nieliczni mają nadzieję, że wystarczy przełożenie go o tydzień, ze sceptycyzmem wyrażał się o tym nawet szef Francuskiej Federacji Tenisowej Gilles Moretton.
W ubiegłym roku Francuzi po tym, jak nie udało się zorganizować turnieju w normalnym terminie, zareagowali autorytarnie i bez pytania o zdanie pozostałych partnerów z tenisowego rynku przenieśli Roland Garros na jesień. Z jednej strony spotkało się to z krytyką i zarzutami o arogancję, a z drugiej dowiodło potęgi Wielkiego Szlema i dyktat po francusku się udał.
W tym roku o taką akcję może być dużo trudniej. Lato i jesień są już szczelnie wypełnione, odbędzie się Wimbledon (rok temu go nie było), przewidziane są igrzyska olimpijskie w Tokio, prestiżowe imprezy Masters 1000 w USA i Kanadzie, US Open, pokazowy, ale potężny wpływami Rogera Federera Laver Cup, nikt też na razie nie odwołuje ważnych głównie dla WTA jesiennych turniejów w Azji.
Trudno liczyć na to, że ktoś się posunie i pójdzie na rękę Francuzom. Ich ochota na przełożenie turnieju wiąże się bez wątpienia z nadzieją, że im później, tym więcej widzów będzie można wpuścić na trybuny.
Federacje tenisowe dzielą się na dwie kategorie: te, które organizują Wielkie Szlemy i czerpią z tego jeszcze większe zyski, i resztę. Australian Open, Roland Garros i US Open są własnością krajowych federacji, Wimbledon to organizacja prywatna, ale też hojnie wspierająca angielski tenis.