Kiedy Djoković tuż przed niedzielnym meczem z Daniiłem Miedwiediewem zapewniał w studio Eurosportu, że nowa generacja wprawdzie atakuje, ale na sukcesy musi zapracować, można to było uznać za obronę twierdzy już poważnie zagrożonej.
Nie wiadomo, w jakiej formie wróci Roger Federer, Rafael Nadal przegrał w ćwierćfinale w Melbourne ze Stefanosem Tsitsipasem, sam Djoković w trzech z czterech ostatnich meczów z Miedwiediewem schodził z kortu pokonany, a w Londynie podczas Finału ATP Tour dostał po prostu solidne lanie. Trudno się dziwić, że przez znaczną część tenisowych mediów Rosjanin uznawany był za faworyta.
Złodziej czasu
Gdy minęły dwie godziny, przekonaliśmy się, jak bardzo Serb miał rację. Zwyciężył 7:5 6:2, 6:2, narzucił swoje warunki już w pierwszym gemie serwisowym Rosjanina, choć Miedwiediew nie musiał podawać ani jednej drugiej piłki. To była demonstracja returnowej siły. Djoković szybko przewagę przełamania stracił, ale seta nie przegrał. Decydujące o wygranej punkty przy stanie 6:5 też zdobył dzięki returnowi, potwierdzając, że jest pod tym względem najlepszy na świecie. W secie drugim i trzecim przewaga Serba była już bezdyskusyjna.
Djoković w Australii wygrał dziewiąty raz (trzeci z rzędu), w sumie to jego 18. wielkoszlemowy triumf, więcej na koncie mają tylko Federer i Nadal (po 20). Miedwiediew w finale przegrał po raz drugi (poprzednio w US Open 2019 z Nadalem), ale ta porażka jest boleśniejsza.
„To były dwa różne mecze. Rafa jest wspaniały w defensywie, ma świetny forhend, ale przynajmniej daje czas, by się do tego przyzwyczaić. Z Novakiem chciałem grać inaczej, ale on tego czasu mi nie dał. Mecz trwał dwie godziny, jednak można było odnieść wrażenie, że minęło 30 minut i już stałem na korcie z nagrodą dla finalisty" – podsumował mecz Rosjanin, a na pytanie, czy wielka trójka wciąż mocno trzyma władzę, odpowiedział bez wahania: „Kiedy grają dobrze, wciąż są od nas lepsi".