W połowie ubiegłego roku, gdy w półfinale turnieju Roland Garros grała Amanda Anisimova, „New York Times" zapytał: „Gdzie byłby amerykański tenis, gdyby nie dzieci imigrantów?". To pytanie jak najbardziej zasadne w kraju, który na swoje konto zapisał m.in. sukcesy Andre Agassiego, Pete'a Samprasa czy Michaela Changa.
Teraz, gdy do pierwszego w karierze wielkoszlemowego finału awansowała urodzona w Moskwie Sofia Kenin, pytanie nowojorskiego dziennika można zaktualizować: „Czy przyszłość amerykańskiego kobiecego tenisa to dziewczęta, których rodzice przyjechali z Rosji?". Kariera Anisimowej wprawdzie trochę przyhamowała po śmierci ojca, ale bez wątpienia jest ona wciąż jedną z najbardziej obiecujących młodych tenisistek.
I co dla Amerykanów najważniejsze – zarówno Anisimova, jak i Kenin nigdy nie miały wątpliwości, że chcą grać w barwach USA, czyli idą zupełnie inną drogą niż wychowane w Ameryce Rosjanka Maria Szarapowa oraz Białorusinka Wiktoria Azarenka, które pozostały wierne krajom urodzenia, choć Szarapowa po jednym z meczów w Moskwie na pytanie o najbliższe plany odpowiedziała: „Wracam do domu", i poleciała do Ameryki.
Urodzona w Moskwie
Rodzice Sofii Kenin (sama o sobie woli mówić Sonia) przyjechali do Ameryki w roku 1987, po wielu latach starań o emigracyjną wizę w dawnym ZSRR. Wylądowali najpierw w Austrii i Włoszech, a potem przyjechali do Nowego Jorku. Po kilku latach w USA rodzina wróciła na kilka miesięcy do Rosji i tam w roku 1998 urodziła się Sofia.
Teraz wszyscy mieszkają na Florydzie i Sofia ma jedynie amerykański paszport. „Jestem wschodzącą gwiazdą amerykańskiego tenisa i jestem dumna z tego, że mogę reprezentować barwy mojego kraju" – mówiła dla „New York Timesa".