Grały ostatni mecz na korcie nr 8. Organizatorzy nie potraktowali spotkania Polki (35. WTA) z Kristyną Pliskovą (61. WTA) jako wydarzenia szczególnej wagi. Już po kilku piłkach widać było, że mniej sławna z czeskich bliźniaczek miała prosty plan: nie czekać z atakiem, wykorzystywać siłę serwisu i forhendu, zepchnąć Agnieszkę do obrony.
Przez pół godziny plan się sprawdzał, Radwańska nie nadążała za akcjami rywalki, nie była w stanie wykrzesać energii wystarczającej do kontrataków. Set przegrany gładko 2:6 i uzasadniony niepokój w polskiej ekipie.
Kiedy można było obawiać się powtórki z historii spotkań Polki z leworęcznymi Czeszkami (mecze z Petrą Kvitovą i Lucie Safarovą nie dawały pretekstu do krzepiących opowieści), Radwańska zdołała się poprawić. Wyrzuciła przegrany set z głowy, zaczęła konsekwentnie używać kilku schematów gry niewygodnych dla wysokiej rywalki, raz i drugi kazała jej pędzić do skrótów i wreszcie rozregulowała tę maszynę do wystrzeliwania piłek.
Wynik 2:6, 6:3, 6:2 oddaje tę zmianę, chociaż do ostatniego gema Pliskova nie rezygnowała z mocnych uderzeń, na szczęście dla Polki bardziej subtelnych pomysłów na wygrywanie nie znalazła. Jest pierwsze zwycięstwo Radwańskiej, co oznacza, że Polka w Melbourne nie poniesie strat rankingowych (w minionym roku doszła do drugiej rundy), może tylko zyskać.
Na drodze stanie jej teraz Łesja Curenko, ukraińska rówieśniczka, której kariera rozbłysła późno. Dopiero w 2015 roku wygrała pierwszy turniej WTA, w finale w Stambule pokonała Urszulę Radwańską.