Wydaje się, że najmniej oczekiwana w damskich półfinałach Tamara Zidansek ze Słowenii ciężar sukcesu poczuła najmocniej, w każdym razie, mimo widocznej ambicji, dość gładko przegrała 5:7, 3:6 z Anastazją Pawliuczenkową. Rosjanka szczerze przyznała, że plan na półfinał miała wyjątkowo prosty: wszystkie piłki mocno na bekhend rywalki i to zadanie wykonała. Po zwycięstwie napisała cyrylicą na szkiełku przed kamerą telewizyjną tylko jedno słowo: „Uraaaa!”, co dla znających stare radzieckie filmy wojenne zabrzmiało znajomo i, trudno zaprzeczyć, adekwatnie.
Drugi półfinał Maria Sakkari – Barbora Krejcikova był o wiele bardziej emocjonujący. Czeszka wygrała 7:5, 4:6, 9:7 po obronie meczbola i przełamaniu podania rywalki w trzecim secie, gdy ta serwowała prowadząc 5:4.
Czwartkowe wydarzenia rozpoczął finał miksta, konkurencji szanowanej już tylko z okazji Wielkiego Szlema i igrzysk. Rok temu tego turnieju w Paryżu nie było. Teraz był, okrojony do 16 duetów. Puchar za zwycięstwo wręczono parze Desirae Krawczyk (USA) i Joe Salisbury (Wielka Brytania), która pokonała 2:6, 6:4, 10-5 Jelenę Wiesninę i Asłana Karacewa z Rosji. Sukces miał wartość 55 tys. euro na głowę, czyli 5 tysięcy mniej, niż dawała porażka w pierwszej rundzie singla.
O męski tytuł deblowy zagrają Aleksander Bublik i Andriej Gołubiew, Rosjanie w barwach Kazachstanu (łowienie talentów u sąsiada zaczyna się opłacać) oraz Francuzi Pierre-Hugues Herbert i Nicolas Mahut, którzy w wygrywaniu Wielkich Szlemów mają już niemałą wprawę.
Polskie emocje w Paryżu to już tylko debel pań. W piątek od 13.oo na korcie Simonne-Mathieu zobaczymy najpierw Magdę Linette i Bernardę Perę w meczu z Czeszkami Barborą Krejcikovą i Kateriną Siniakovą, a następnie Igę Świątek i Bethanie Mattek-Sands (USA) grające przeciw Nadii Podoroskiej z Argentyny i Irinie Begu z Rumunii.