Finał w słońcu Florydy będzie pamiętany głównie z powodu zwrotów akcji i niemałej dramaturgii. Polak prowadził, Włoch doganiał, ale nie potrafił zamienić chwilowych przewag na zwycięstwo. Hurkacz zahartowany w meczach z Denisem Shapovalovem, Milosem Raonicem i Stefanosem Tsitsipasem był nie do zatrzymania.
W pamięci pozostanie też zapewne niezbyt częsta przy takich okazjach deklaracja pokonanego, że grał „chyba z największym przyjacielem w ATP Tour”. Ta przyjaźń, zawiązana parę lat temu, gdy obaj wspólnie trenowali i grali w w challengerach we Włoszech, podtrzymana w tym roku, gdy dwa razy stworzyli parę deblową w turniejach ATP, bez problemu zniosła też starcie o tytuł w Miami.
A chodziło o turniej, który chwali się zwycięzcami takimi jak Andre Agassi i Novak Djoković (po 6 wygranych), Roger Federer (4), Andy Roddick, Ivan Lendl, Andy Murray – wszyscy po 2, a także Mats Wilander, Jim Courier i Pete Sampras.
Bez wielkiej trójki
Znany od 36 lat turniej Miami Open, prowadzony od 2018 roku dyrektorską ręką byłego tenisisty Jamesa Blake’a, był jednak tym razem inny od poprzednich. Nie musiał znosić porównań z odwołaną, równie prestiżową imprezą w Indian Wells. Nie przyjechali, tłumacząc się różnie, Djoković, Federer, Rafael Nadal i Dominic Thiem. Ze względu na pandemię mecze przez dwa tygodnie obejrzało mniej niż 30 tysięcy osób, a nie jak kiedyś ponad 300 tysięcy, gdyż liczbę widzów mocno ograniczono.
Zamiast 1,354 mln dolarów nagrody (tyle było w 2019 roku) wręczono najlepszym czeki na 300 110 dolarów, zamiast zwycięzcy ze szczytów rankingu ATP publiczność zobaczyła w pomarańczowym deszczu konfetti Huberta „Hubiego” Hurkacza, 37. tenisistę rankingu światowego.