Tiafoe to obok Alexandra Zvereva (w Melbourne podtrzymał opinię, że Wielkie Szlemy to dla niego wciąż za wysokie progi) i Stefanosa Tsitsipasa jeden z tych młodzieńców, którzy mają objąć władzę, gdy „Kareta Asów" (Roger Federer, Rafael Nadal, Novak Djoković, Andy Murray) już definitywnie zaparkuje w złotym pałacu. Amerykanin i Grek uczestniczyli w dwóch finałach młodzieżowego Masters (Next Gen ATP Finals), a w Australian Open pokazali, że dojrzeli już do poważniejszej gry.
Ale to nie oznacza, że jest jakaś zniżka dla zdolnej młodzieży, że sezam już się dla niej otwiera. Wprost przeciwnie, Tiafoe dostał we wtorek w ćwierćfinale mocny sygnał, że jeszcze postoi w poczekalni. Rafael Nadal, gdy nic go nie boli i jest w dobrej formie, to wciąż potężna maszyna, idealnie oliwiona zimą na Majorce.
Tiafoe przegrał 3:6, 4:6, 2:6 – ten wynik jest okrutny, ale i tak nie mówi wszystkiego o meczu. Władza Nadala na korcie była absolutna, Hiszpan znakomicie serwował (ten element ostatnio bardzo zmienił), a jego pewność siebie onieśmieliłaby chyba każdego rywala, a co dopiero młodzieńca z Orlando na Florydzie. Chwała Tiafoe za to, że w drugim secie nie złożył broni, miał nawet dwie szanse na przełamanie serwisu Nadala, nie wykorzystał ich i walec pojechał dalej.
„Przez całą zimową przerwę pracowałem nad serwisem i pierwszym uderzeniem z forhendu. Podczas tego turnieju stosowałem ten wariant częściej niż kiedyś. Wygrywanie w taki sposób jest dla mnie bardzo ważne, jeśli mam grać jeszcze przez kilka lat, bo daje możliwość zdobywania łatwych punktów, co ma ogromne znaczenie na tym etapie mojej kariery" – mówił Nadal.
Znaczy to po prostu, że dawna energorozrzutna gra to już dla niego zbyt wielki wysiłek. Wytrwał zresztą na szczycie i tak dłużej, niż przewidywali przed laty tenisowi fachowcy, widząc jego wyniszczający styl gry. Jedno z najsławniejszych zdań w historii tenisa wypowiedział wówczas Andre Agassi („Nadal wystawia swemu ciału czeki, których ono nie będzie w stanie spłacić").