Na dzisiejszy mecz Kubot nie musiał zrywać się z łóżka bladym świtem. Finał rozpoczynał się o 17. Mógł więc wstać o normalnej porze, odbyć rozgrzewkę, omówić z brazylijskim partnerem Marcelo Melo ostatnie szczegóły taktyczne, zrelaksować się i przystąpić do najważniejszego spotkania w trwającej ponad ćwierć wieku tenisowej karierze. Nie zawsze cieszył się takim komfortem. Wprost przeciwnie, żeby dojść na szczyt zmagał się z przeciwnościami, których innych by zniechęciły, ale tego skromnego chłopaka z Bolesławca, zahartowały.
Na parkiecie w Lubinie
Kiedy dziś tłumaczy, skąd nabył umiejętności gry na trawie, choć kiedy trenował w Polsce jedyny kort trawiasty – niedostępny dla zawodników - istniał tylko na terenie ambasady brytyjskiej w Warszawie, Kubot zawsze z rozrzewnieniem wspomina treningi na parkiecie lubińskiej hali. Miejsca było tak mało, a nawierzchnia tak szybka, że returny musiał odgrywać bez zastanowienia. A return to jedno z kluczowych zagrań w grze trawie. Na klepce nauczył się innych elementów agresywnej taktyki tak przydatnej na trawie – woleja, serwisu. Zawsze podkreślał, że dzięki tym umiejętnościom stał się też dobrym deblistą.
Nigdy nie narzekał na warunki, w których przyszło mu trenować, tylko ćwiczył. Nie marudził, kiedy musiał wstawać po piątej rano, by jechać na zajęcia na szóstą, bo tylko wtedy sala była dostępna dla jego grupy. Raz podwieźli go rodzice, innym razem sam wsiadał na rower i ledwie rozbudzony dojeżdżał do hali. Czasami było zimno nie do wytrzymania, ale nie zniechęciło go i to. Później, kiedy dostał ofertę z Wrocławia, dojeżdżał na treningi korzystając ze zwykłego autobusu PKS.
Pomoc rodziców, dobrodziej Ryszard Krauze
Ta droga, najlepsza dla sportowca, per asptera ad astra, nauczyła go pracowitości, samodzielności, pokory, wytrwałości w dążeniu do celu. Zdecydowała o jego dzisiejszej wysokiej pozycji w światowym tenisie, ale wypływ na to miał nie tylko charakter. Jak zwykle w tenisie pomogli rodzice, właściwe wybory, trochę szczęśliwy zbieg okoliczności.
Mama Dorota zawsze wspierała syna w codziennym znoju. Ojciec Janusz, były piłkarz Zagłębia Lubin, absolwent wrocławskiego AWF, długo prowadził z synem zajęcia ogólnorozwojowe. Dał mu pierwsze wskazówki jak dbać o siebie, właściwie się zregenerować, rozciągać, żywić. Pierwszy duży sukces, mistrzostwo Polski do lat 16, pozwolił Łukaszowi na wyjazd na stypendium do USA, gdzie zrozumiał, co to jest profesjonalizm i że chce być zawodowym tenisistą. Wtedy też rozpoczął wspinaczkę w światowym rankingu, najpierw juniorskim. W najważniejszym starcie, na Wimbledonie, dotarł do ćwierćfinału w grze pojedynczej.