Ta dokumentalna opowięść zaczyna się od tematu szczególnie ciekawego, bo mało znanego: od historii kobiet będących zawodowymi komiczkami. To równocześnie opowieść o walce o ich równouprawnienie.
Komiczki ciężko walczyły, by zajść tak daleko. Pierwsze z nich, pojawiły się już na przełomie XIX i XX wieku, a wśród nich szczególnie ceniona czarnoskóra Moms Mabley - zmysłowa, szczera i sprośna. Uprawiała ten fach w latach 30. i 40. minionego wieku, ale szersza publiczność dowiedziała się o jej istnieniu dopiero w latach 60. Wiele uchodziło jej wówczas płazem, bo nie była już młoda.
Tradycyjne amerykańskie społeczeństwo nie pozwalało wykazywać się kobietom, które nie odczuwały kompleksów wobec swoich kolegów – także w komediowym fachu. One musiały nosić dziwne ciuchy i zachowywać się w sposób akceptowany przez mężczyzn.
- Wiele z nich się przede wszystkim wygłupiało, głównie tańczyło i śpiewało – ocenia Yael Kohen, autorka „We killed”. – Nie były stricte komiczkami.
Nie pozwalano im na więcej i sytuacja dopiero zmieniła się z pojawieniem się Jean Carroll („The Frankie Laine Show” 1955). Najpierw występowała ze scenicznym partnerem, a kiedy ten wyjechał na wojnę, zmieniła ich dialogi tak, by mogła wygłaszać je jako monologi. Miała świetne recenzje, publiczność ją uwielbiała.
Phyllis Diller rozpoczęła karierę mając 37 lat i piątkę dzieci – to był kolejny przełom. W tamtych czasach królował humor seksistowski, a ona odwróciła role narzekając w swoich monologach na strasznego męża – była to forma emancypacji.