Z najnowszego raportu Deloitte, do którego dotarła „Rzeczpospolita", wynika, że rynek druku 3D na świecie wart już jest ponad 7 mld dol. Eksperci prognozują, że do 2020 r. jego wartość wzrośnie do 20,5 mld dol. Nawet w najbardziej pesymistycznych założeniach rynek będzie rósł w tempie ponad 30 proc. rocznie. To dobre informacje dla polskich firm, które działają w tej branży, i szansa, by mocniej zaistniały na rynku. Dziś bowiem niewiele znaczą.
Jednowymiarowe 3D
Polscy producenci drukarek 3D wykroili dla siebie niszę wartą ledwie 10 mln dol.
Przedstawiciele branży, z którymi rozmawialiśmy, nie ukrywają, że w przesadzonych informacjach o branży sporo było marketingu samych zainteresowanych firm. Bańka pękła w wakacje, gdy Zortrax, największy polski producent drukarek 3D, przyznał się, że nie zrealizował głośnego kontraktu na dostawę 5 tys. urządzeń dla Della. Informacja taka obiegła świat niemal trzy lata temu. Okazała się fałszywa. Od tego czasu coraz głośniej mówiło się o polskiej branży 3D. Miała być ona jedną z najbardziej liczących się na świecie. Fakty są jednak zupełnie inne.
– Rynek druku 3D dzieli się na druk z plastiku, żywic, metalu, sproszkowanych tworzyw sztucznych. Polskie firmy skoncentrowały się właściwie na tym pierwszym materiale. Co więcej, działają w segmencie urządzeń niskobudżetowych, do prostych i szybkich wydruków – mówi nam Paweł Ślusarczyk, ekspert Centrum Druku 3D.
Tzw. biurkowe drukarki (desktopowe), choć to najdynamiczniej rosnąca część rynku, stanowiąca pod względem liczby sprzedanych produktów aż 95 proc. rynku 3D, nie jest specjalnie atrakcyjna. Konfitury są bowiem w segmencie profesjonalnych drukarek przemysłowych.