W piątkowy wieczór na dziedzińcu arkadowym odbyła się prapremiera spektaklu rozgrywającego się w przestrzeni wspaniałego obiektu naszej architektury, a za wielki ekran służyły trzy ściany z krużgankami. Kanwą przestawienia stanowiły starodawne mity i legendy, a także wydarzenia historyczne związane z Wawelem.

Uwerturą była wizja powstawania świata z burzami i piorunami. Z tego chaosu wyłoniła się Królowa Wiślan (Dorota Segda), która zachęcała, by „ciskać gromy na wrogów Wawelu". Chwilę potem krużganki wypełnili animowani wojowie ze sztandarami z białym orłem, a na scenie tancerze odgrywali sceny walki. Legendę o królu Kraku śpiewająco przypomniał Janusz Radek. Najbardziej widowiskowa była sekwencja budowania drewnianego grodu i animacja walki ze smokiem. Nagle na ścianach dziedzińca pojawiły się wielkie bale i dziwne maszyny i na oczach widzów wyrosła imponująca warownia. Ale zionący ogniem smok atakował ją i niszczył z różnych stron, a zaskoczeni widzowie raz widzieli potwora z jednej, raz z drugiej strony. Ciekawy pomysł mieli twórcy na pokazanie podziemi — rozegrane to zostało w konwencji gry komputerowej, w której wojowie schodzili na kolejne poziomy.

„Ciemność, widzę ciemność" — od powszechnie znanego cytatu ze swojej roli w „Seksmisji" Jerzy Stuhr rozpoczął dialogi głów wawelskich. To była chyba najbardziej oczekiwana część widowiska. Obok Jerzego Stuhra na ścianach dziedzińca pojawiły się dwumetrowe, znakomicie ucharakteryzowane twarze Anny Dymnej, Jerzego Treli i Grzegorza Turnaua. W tej debacie nie obyło się bez złośliwości („Trociny lipowe wam się z mózgów porobiły"), ale był też żal nad własnym losem. „Nas rozkradli i zniszczyli" — mówiła Anna Dymna. Bo przypomnijmy, że głów wawelskich wyrzeźbionych z drzewa lipowego w warsztacie mistrzów Sebastiana Tauerbach i Hansa Snycerza było początkowo 194, a do dzisiejszych czasów dotrwało ledwie 30. W galerii wawelskich postaci nie mogło zabraknąć Stańczyka (Franciszek Muła), który, choć zgodnie z wizerunkiem Matejki był smutny, to zachęcał, by umieć śmiać się z siebie. Przedstawienie „Wawel. Alchemia światła" imponowało przede wszystkim rozmachem i siłą multimediów. Pokazywało, jak nie naruszając substancji zabytku można wykreować w jego wnętrzu wspaniały świat. Należące do kręgu popkultury tego typu widowiska mają za cel stworzenie atrakcyjnego show, a nie odkrywczych, czy kontrowersyjnych interpretacji naszej historii. I ten cel spektakl wyreżyserowany przez Jerzego Grabowskiego, do którego dialogi napisał Michał Zabłocki spełnił bardzo dobrze. Bilety sprzedały się na kilka tygodni przed premierą, a wielu chętnych w piątkowy wieczór czekało przed bramą dziedzińca licząc na możliwość wejście. To był bardzo efektowny finał wawelskiego lata.