Gdy w wielu teatrach (także w Łodzi) trwają rozmaite zawirowania, ta łódzka scena, kierowana przez Ewę Pilawską, konsekwentnie robi swoje. Realizuje model teatru powszechnego, w którym bywa przyjemnie i nieprzyjemnie.
Zasadę, którą się tu stosuje, można określić krótko – przez komedię do serca (widza). Zakłada ona, że ten, kto spędzi miło czas, oglądając błyskotliwą komedię czy farsę, polubi ten teatr na tyle, że zainteresują go także sztuki ambitniejsze.
Eksperyment przynosi rezultaty, o czym miałem okazję sam się przekonać. Przy pełnej sali zagrano najpierw „Arcydzieło na śmietniku", a trzy godziny później „Żonę potrzebną od zaraz". Niektórzy widzowie obejrzeli obie rzeczy w pakiecie i sądząc po reakcjach – nie żałowali. A w przerwie można było oglądać w foyer wystawę poświęconą awangardzie w teatrze.
Łódź jest przecież w tym roku stolicą Roku Awangardy, a „Arcydzieło na śmietniku" świetnie wpisuje się do tych obchodów. Sztuka Stephena Sachsa oparta jest na autentycznej historii. Pewna Amerykanka, mieszkająca na północy Kalifornii w przyczepie kempingowej, kupiła obraz za kilka dolarów. Upstrzone kolorowymi plamami dzieło wydało się na tyle śmieszne, że postanowiła dla żartu podarować je przyjaciółce. Ta nie mogła przyjąć obrazu, bo nie mieścił się w jej przyczepie.
Ofiarodawczyni postanowiła zatem pozbyć się kłopotliwego prezentu i wystawić go na wyprzedaż garażową. Wtedy okazało się, że może to być warte miliony dzieło słynnego amerykańskiego ekspresjonisty Jacksona Pollocka. Dla stwierdzenia jego autentyczności postanowiła więc wezwać eksperta.