Tytuł „Fredriana", uzupełniony zapowiedziami, że łączy się on z obchodami Roku Moniuszkowskiego ,nie budził może zbytniego entuzjazmu. Dawno jednak w dostojnym gmachu Opery Narodowej premierowa publiczność nie śmiała się tak głośno i chętnie, nagradzając artystów żywiołową owacją.
Dwa widowiska podane jednego wieczoru wyrastają z komedii Aleksandra Fredry i z muzyki Stanisława Moniuszki. Przypominają, że ten drugi twórca znacznie lepiej się czuł, gdy chciał zabawiać widzów, niż gdy rodacy ubierali go w strój wieszcza.
„Fredriana" są spójne, a odmienne. Część pierwsza „Przypowieść sarmacka" to wersja „Zemsty" zrealizowana 44 lata temu przez Conrada Drzewieckiego, choreografa rangi europejskiej, a dziś zapomnianego. Rekonstrukcji podjął się dawny tancerz jego zespołu, Emil Wesołowski. Po latach ta komedia w kontuszach stała się współczesnym rodzajem gry z konwencją klasycznego baletu, niby odtwarzanego pieczołowicie w układach, kostiumach, dekoracjach, a prezentowanego z przymrużeniem oka.
Mistrzostwo Conrada Drzewieckiego (ale i Emila Wesołowskiego) polega na tym, że akcję „Zemsty" wypełnili błyskotliwym, ale trudnym technicznie tańcem.
Brawurowy i pełen młodzieńczego wdzięku jest Patryk Walczak (Wacław), wirtuozowski i niezwykle zabawny Maksim Woitiul (Papkin). Świetne są postaci kobiece – Podstolina (Chinara Alizade) i Klara (Aneta Zbrzeźniak), a Vladimir Yaroshenko (Cześnik) i Carlos Martin Perez (Rejent) sarmacką naturę połączyli z dynamicznym tańcem.