Wszystko wskazuje na to, że WST będą ostatnimi w obecnej formule. Radykalnie zmienia się teatralna mapa Polski.
W Międzynarodowy Dzień Teatru rozpisany został przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego konkurs na dyrektora Starego Teatru, którym kieruje Jan Klata. Jest atakowany przez konserwatystów, a jednocześnie ma opinię tego, który nie pozwolił dokończyć „Nie-boskiej komedii" Olivierovi Friljiciowi – autorowi „Klątwy" w Teatrze Powszechnym, wyklinanemu dziś za scenę fellatio dokonaną na pomniku przypominającym Jana Pawła II. Nie wchodząc w prawicowe spekulacje: Klata to nasza reżyserska czołówka. Współpracują z nim najlepsi twórcy – w tym Monika Strzępka i Paweł Demirski, którzy na Warszawskie Spotkania Teatralne przywiozą z Narodowego Starego Teatru „Triumf woli". Spektakl o tym, jak zachowywać się pozytywnie w trudnych czasach. Ze Starego przyjedzie też przedstawienie Pawła Miśkiewicza „Podopieczni" oparte na tekście Elfriede Jelinek – podejmujące problem imigrantów.
Kwestia, czy imigrantem ze Starego stanie się Jan Klata, rozpalać będzie z pewnością dyskusje ludzi teatru. Stanie się bardziej konkretna po ogłoszeniu nazwisk reżyserów chętnych do rywalizacji o fotel dyrektora Starego. Rozstrzygnięcie tej kwestii będzie testem intencji wicepremiera Piotra Glińskiego.
Po raz ostatni w swoich dotychczasowych rolach przyjadą na WST dyrektorzy teatrów w Bydgoszczy i Kaliszu. Pierwszy zaprezentuje w Warszawie „Żony stanu, dziwki rewolucji" Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina, zaś drugi – „Najgorszego człowieka na świecie" Anny Smolar na podstawie powieści Małgorzaty Halber. Paweł Wodziński, który zamawiał spektakl Wiktora Rubina, po decyzji prezydenta Bydgoszczy nie będzie już dyrektorem w Teatrze Polskim im. Konieczki. Zastąpi go Łukasz Gajdzis. Podobny los spotka Magdę Grudzińską. Po konkursie w Teatrze im. Bogusławskiego decyzją marszałka województwa wielkopolskiego zostanie zastąpiona przez Bartosza Zaczykiewicza.
Decyzja władz Bydgoszczy wzbudziła protesty zespołu, a także części środowiska – zwłaszcza tej, która popiera teatr progresywny i politycznie zaangażowany, podejmujący najtrudniejsze i najbardziej kontrowersyjne sprawy związane m.in. z uchodźcami, prawami kobiet, mniejszości czy Kościoła katolickiego. Sprawa jest złożona. Nie da się zamiatać pod dywan trudnych kwestii, które dla wielu Polaków stanowią tabu, jakbyśmy żyli w końcu XIX wieku. Jednocześnie samorządy działające w dawnych miastach wojewódzkich, gdzie jest tylko jeden teatr dramatyczny, coraz bardziej alergicznie reagują na program, który jest skierowany wyłącznie bądź głównie do publiczności o nowoczesnym guście. Kalisz i Bydgoszcz to nie Warszawa, Kraków czy Wrocław, gdzie przy większym spluralizowaniu życia teatralnego można sobie pozwolić na więcej eksperymentów. W mniejszych miastach trzeba program równoważyć, wpisując do niego lektury, pozycje lżejsze, w tym dla dzieci. Nie można też nie brać pod uwagę frekwencji.