Zazwyczaj podchodzę z rezerwą do wydarzeń opromienionych nazwiskami sław. Media, które nie interesują się muzyką inną niż pop, rzucają się wtedy na przybyłe do Polski gwiazdy, upatrując w nich bohaterów celebryckiego newsa. A potem samym koncertem przestają się zajmować.
Podobnie było w Łodzi, choć ci, którym udało się zdobyć bilet do Teatru Wielkiego, byli świadkami wybitnego zdarzenia nie tylko dlatego, że opera w czasach pandemii ledwo zipie pod kroplówką chwilowych poluzowań koronawirusowych rygorów. Każdy spektakl czy koncert stał się dla publiczności czymś niezwykłym.
Tak zdarzyło się w Łodzi, choć bardziej z innego powodu. Zaproszeni artyści wspólnie w „Don Carlosie" wykreowali wspaniały verdiowski świat godny najlepszych teatrów. Jest to tym cenniejsze, że uczynili to polscy śpiewacy – Aleksandra Kurzak, Andrzej Dobber i Rafał Siwek.
W przedpandemicznym czasie rzadko zdarzały się okazje, by kogoś z tej trójki można było zobaczyć w spektaklu na polskiej scenie. Teraz Łodzią zawładnął od pierwszego wejścia Rafał Siwek, tworząc bardzo ludzką postać króla Filipa – surowego władcy, ale i głęboko nieszczęśliwego mężczyzny.
Aleksandra Kurzak z każdą kolejną sceną wzbogacała wizerunek królowej Elżbiety, by w porywającym finale wyrazić jej wszystkie emocje: rozpacz, delikatność, cierpienie, ale także dumę oraz miłość, z której musiała zrezygnować. Andrzej Dobber jako szlachetny markiz Posa dał przykład dopracowanej w szczegółach interpretacji z nienagannie prowadzoną frazą wokalną i wnikliwym wejściem w tekst.