Historia nadwrażliwego duńskiego księcia borykającego się ze sobą i brutalną rzeczywistością jest arcydziełem teatru elżbietańskiego z przełomu XVI i XVII wieku. Niezliczone wystawienia i filmowe wersje dzieła przynoszą kolejne odczytania tego wielowarstwowego i ciągle aktualnego dramatu. Istnieje powiedzenie, że każde pokolenie ma, a przynajmniej mieć powinno swojego Hamleta. Także i Teatr TV posiada w swoich zasobach kilka wersji tego dramatu – poczynając od tej z 1971 roku zrealizowanej przez Józefa Grudę z Wacławem Ulewiczem w roli Hamleta, poprzez spektakl z 1974 wyreżyserowany przez Gustawa Holoubka, który w tytułowej roli obsadził Jana Englerta stawiając naprzeciw niego Zbigniewa Zapasiewicza jako Króla. Potem był jeszcze „Hamlet” w odczytaniu Jana Englerta, który powierzył kluczową rolę Janowi Fryczowi; Andrzeja Wajdy z kreacją Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej i wreszcie Łukasza Barczyka z Michałem Czerneckim (2004), pamiętany głównie z powodu scenografii, jaką stanowiła kopalnia soli w Wieliczce.
Realizację obecnego „Hamleta” powierzono Michałowi Kotańskiemu, reżyserowi już niebędącemu młodzikiem (ur. 1976), ale debiutującemu teraz w Teatrze TV. Od poprzedników różni go, że zdecydował się na przekład dramatu wykonany przez Jarosława Iwaszkiewicza („jedno z najbardziej egzystencjalnych tłumaczeń”), który w Teatrze TV zabrzmi po raz pierwszy. Na konferencji prasowej mówił m.in., że w dramacie „są różne poziomy: historyczny, polityczny i rodzinny. Jest też tekst sensacyjny”. W realizacji na plan pierwszy wysuwa się właśnie ten ostatni usuwając w cień pozostałe, za sprawą których Szekspir uznany został geniuszem opowieści o złożoności ludzkiej natury.
Trudno powiedzieć, gdzie i kiedy toczy się akcja telewizyjnej wersji dramatu. Duch ojca Hamleta (Jan Englert) wyłania spośród niewysokich zwartych szaro-czarnych góro-skał zbudowanych w studiu (scenografia Aleksandra Gąsior), potem akcja przenosi się do wnętrz przypominających protezę pałacu skrzyżowanego z domem mieszkalnym, a Hamlet zabija Poloniusza (Artur Żmijewski) przebijając sztylet na oślep przez wiszącą zasłonę przypominającą używaną przez wojsko siatkę maskującą. Kostiumy też nie pomagają określić czasu i miejsca – w przypadku kobiet to długie suknie, po prostu, mężczyzn – najczęściej dość tradycyjne marynarki, nieraz o charakterze odświętnym.
Z pewnością Kotańskiemu – podobnie jak innym reżyserom – kłopot nastręczała konieczność skrótów, bo na Szekspira całkowicie zgodnego z długością zapisu – miejsca w Teatrze TV nie ma od dawna. Ten spektakl i tak jest dłuższy niż obecnie powstające przekraczając limit 90 minut o kolejnych 18. Ale i tak tekst jest podawany przez aktorów szybko, a pauzy są nie tyle potrzebą interpretacyjną co zbędnym trwonieniem czasu, którego wszak nie ma. Na historię sensacyjną wystarcza. Trudno o więcej, gdy Hamlet w interpretacji Przemysława Stippy jest młodzieńcem konstruującym swoje „być albo nie być” jedynie na ironii, pozbawiając bohatera odczuć i emocji zdolnych poruszyć oglądających go widzów. (Na konferencji prasowej mówił, że postanowił odrzucić wszystkie istniejące interpretacje i zaufać wyłącznie własnej intuicji).
Irytującą pomyłką obsadową jest Klaudiusz Piotra Cyrwusa, któremu nie dość, że brak królewskiego splendoru, to także siły i przebiegłości. Jego relacja z Gertrudą zagraną przez Marię Pakulnis jest równie letnia jak jej z synem Hamletem. Biedna i Ofelia (Magdalena Grąziowska), której szaleństwo w tej sytuacji wydaje się mocno przesadzone u Szekspira, więc i wstrzemięźliwie tutaj zagrane. Gdzie nie ma więzi, o namiętności trudno – o szekspirowskich nie wspominając.