Ekspozycja w krakowskiej Cricotece poświęcona ostatniemu okresowi twórczości Tadeusza Kantora mówi dramatycznie o miłości i śmierci u kresu życia. Jej tytuł „Cholernie spadam!" nawiązuje wprost do serii kilku obrazów, na których widać samego artystę spadającego w dół, wprost na wieżę kościółka w Wielopolu Skrzyńskim, skąd pochodził. Jest to symboliczne przedstawienie niemożliwego powrotu do przeszłości.
W tle wystawy słychać głos samego Tadeusza Kantora z nagrania do spektaklu „Nigdy tu już nie powrócę", ostatniego, który ukończył i w którym uczestniczył. W monologu testamencie powtarza on „Cholernie spadam", wyjaśniając, że artysta musi być zawsze na dnie, bo tylko z dna można krzyczeć, aby być słyszalnym.
„Cholernie spadam" można też zinterpretować jako słowa autoironicznego komentarza do przemiany w jego sztuce. Kantor po latach awangardowych eksperymentów i dialogu z nowymi nurtami zwrócił się przecież do tradycyjnego malarstwa figuratywnego.
– Wrócił wtedy do figury ludzkiej i na wielu obrazach zaczął malować samego siebie – mówi „Rzeczpospolitej" kuratorka Małgorzata Paluch-Cybulska. – To przełomowy okres w jego twórczości, czas, gdy przemianowuje swój Teatr śmierci na Teatr miłości i śmierci.
Na wystawie dominuje malarstwo z lat 80. Prace pochodzą z różnych cykli: „Dalej już nic", „Cholernie spadam!", „Nie zagląda się bezkarnie przez okno" czy „Mój dom". W znakomitej aranżacji płótna odrywają się od ścian, wchodząc w trójwymiarową „sceniczną" przestrzeń, i przeglądają się w rozstawionych między nimi lustrach deformujących odbicia. W większości pochodzą z kolekcji prywatnych, polskich i zagranicznych oraz z Muzeum Narodowego w Krakowie i Muzeum Sztuki Łodzi.