Rz: Jak dużym powodzeniem cieszy się wystawa polskiego malarstwa końca XIX i początku XX wieku?
Maciej Łagiewski: Od października obejrzało ją kilka tysięcy widzów. To naprawdę nadspodziewanie dużo! Wystawę przygotowywaliśmy od dawna z zamiarem pokazania tego, co mamy najlepsze – w kontekście projektu Europejskiej Stolicy Kultury, którą Wrocław będzie w przyszłym roku. Uważam, że taka prezentacja powinna dotyczyć tego, co polskie – naszego wkładu w europejską kulturę. Tak się szczęśliwie złożyło, że dostaliśmy w depozyt kolekcję prywatną malarstwa polskiego, która mogłaby być powodem do dumy dla niejednego muzeum. Na jej podstawie przygotowaliśmy ekspozycję.
Co jest w niej wyjątkowe?
Wybór, jakim kierowali się właściciele, a także obecność dzieł dotąd nieznanych, bo niektóre prace pokazywane są po raz pierwszy. Mamy m.in. „Łowcę raków" Leona Wyczółkowskiego w wersji nieoglądanej przez publiczność od dwudziestolecia międzywojennego, znanej jedynie z literatury. Trzeba nadmienić, że muzea publiczne, budując swoją kolekcję, kierują się innymi kryteriami, w tym przede wszystkim możliwościami finansowymi. Tymczasem kolekcjoner, z którego uprzejmości korzystamy, kierował się własnym gustem i wrażliwością, wybierał w większości formy eksperymentalne z ostatniego ćwierćwiecza XIX wieku oraz pierwszego XX wieku. Te pierwsze powstały, kiedy nie było polskiej państwowości, a polscy malarze poszukiwali własnego, odrębnego stylu. Druga grupa, o której wspomniałem, łączy się z nurtem secesji w sztukach plastycznych, jednym z wyraźniejszych w okresie Młodej Polski. Poszukiwano wtedy inspiracji dla nowego stylu m.in. w rodzimym folklorze, na co nacisk kładli Włodzimierz Tetmajer, Teodor Axentowicz, Stanisław Wyspiański, a także Zofia Stryjeńska, która mówiła o potrzebie stworzenia polskiego stylu. Pokazujemy kilka jej pięknych obrazów.
Na stronie internetowej pyszni się dzieło Boznańskiej.