Tak rozbitego parlamentu królestwo nie miało od chwili przywrócenia demokracji 40 lat temu. Największe ugrupowanie kierowane przez dotychczasowego premiera Mariana Rajoya zdobyło ledwie 123 deputowanych w 350-osobowej izbie niższej Kortezów.
Aby zbudować większość, ludowcy będą więc potrzebowali koalicjanta. Do tej pory naturalnym partnerem wydawał się lider nowego, ultraliberalnego ugrupowania Ciudadanos Albert Rivera. Ale ze swoimi 40 deputowanymi i on nie zapewniłby hiszpańskiej umiarkowanej prawicy parlamentarnej większości. Rivera w czasie kampanii wielokrotnie zapowiadał zresztą, że nie wejdzie do ekipy kierowanej przez Rajoya, polityka posądzanego o korupcję.
Dlatego wcale nie jest wykluczone, że król Felipe VI w końcu zdecyduje się powierzyć władze lewicy. Koalicja socjalistów z PSOE (90 deputowanych) i nowego, lewackiego i populistycznego ugrupowania Podemos (69 deputowanych) mogłaby liczyć prawie na równie dużą liczbę deputowanych co prawica. Zwłaszcza jeśli zdoła przeciągnąć na swoją stronę mniejsze ugrupowania lewicowe.
Ale i tu o porozumienie nie będzie łatwo. Lider Podemos, charyzmatyczny ekonomista Pablo Iglesias, stawia jeszcze twardsze od Rivery warunki udziału w rządach. Nie tylko chce stanąć na czele rządu, ale uważa również, że Katalończycy powinni uzyskać prawo do organizacji referendum w sprawie niepodległości prowincji. To punkt, na który przynajmniej na razie lider PSOE Pedro Sanchez się nie zgadza.
Socjaliści są w defensywie nie tylko dlatego, że uzyskali najgorszy wynik w historii, ale także z powodu niespodziewanie dobrego wyniku, jaki uzyskał Podemos. W poniedziałek notowania giełdy w Madrycie spadły, wzrosła także premia, jakiej się domagają inwestorzy za zakup hiszpańskich obligacji. Rynki finansowe są zaniepokojone możliwością odwrócenia reform rynkowych przeprowadzonych w minionych czterech latach przez ludowców, gdyby Iglesias jednak wszedł do rządu. Lider Podemos wielokrotnie podkreślał swoją sympatię dla greckiej Syrizy i jej przywódcy Aleksisa Ciprasa.