W niedzielę w Armenii odbyło się referendum konstytucyjne. Ze wstępnych danych opublikowanych przez ormiańską Państwową Komisję Wyborczą wynika, że prawie 64 proc. uczestników plebiscytu opowiedziało się za zmianą konstytucji. Z kolei 32 proc. głosujących sprzeciwiło się zmianom. Co ciekawie, wstępne liczby wskazują na to, że frekwencja w referendum wyniosła 50,51 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców kraju. Minimalny próg frekwencji wynosił 50 proc., więc wynik plebiscytu zostanie uznany.

Mieszkańcy tego kraju mieli zdecydować w niedzielę, czy Armenia ma zostać republiką parlamentarną. Według zmian w najważniejszej ustawie, zaproponowanych przez prezydencką Republikańską Partię Armenii, parlament przejmie część kompetencji prezydenta. Ponadto głowa państwa będzie wybierana nie w wyborach powszechnych, lecz przez parlamentarzystów. Po wprowadzeniu tych zmian Armenia zostanie drugą po Estonii republiką parlamentarną w postradzieckiej przestrzeni.

Wyniki referendum nie zostały zaakceptowane przez ormiańską opozycję, która twierdzi, że prezydent Serż Sarkisjan chce w ten sposób zachować swoją władzę. Sprawowana obecnie przez prezydenta druga i ostatnia kadencja kończy się w 2018 roku. Jego partia samodzielnie lub w koalicji rządzi ormiańskim parlamentem już od ponad 15 lat. Opozycja się obawia, że po zakończeniu kadencji prezydenckiej Sarkisjan planuje objąć stanowisko premiera.

W niedziele wieczorem w centrum Erywania doszło do protestów. Jeden z liderów opozycyjnego Ormiańskiego Kongresu Narodowego Lewon Zurabian oświadczył wtedy, że „władze w Armenii sfałszowały wyniki referendum". – Według naszych danych co najmniej 500 tys. głosów zostało sfałszowanych – powiedział Zurabian.

Zmiany w konstytucji, przewidujące przejście od republiki prezydenckiej do parlamentarnej, parlament Armenii zatwierdził jeszcze 5 października.