Filipiny zrywają z USA, licząc na Chiny i Rosję

Geopolityczna wolta nowego prezydenta Duterte ułatwia Chinom uzyskanie kontroli nad obszarem Morza Południowochińskiego.

Aktualizacja: 16.10.2016 20:37 Publikacja: 16.10.2016 19:34

Rodrigo Duterte

Rodrigo Duterte

Foto: AFP

W środę prezydent Filipin Rodrigo wyląduje w Pekinie na czele 150-osobowej delegacji przedsiębiorców. Liczy nie tylko na porozumienia handlowe, ale i chińską broń. Z podobną misją zamierza się udać wkrótce do Moskwy. Widać wyraźnie, że prezydent Duterte, który nazywa publicznie Baracka Obamę „skurwysynem", a ambasadora USA „gejem", nie rzuca słów na wiatr i jest zdecydowany zerwać sojusz Filipin z USA.

Sojuszu, który nabiera dla Waszyngtonu tym większego znaczenia, im agresywniejsza staje się polityka Chin na Morzu Południowochińskim.

W Waszyngtonie panuje konsternacja. Nikt nie spodziewał się takiej wolty politycznej o niewyobrażalnych konsekwencjach ze strony państwa, na terytorium którego utrzymuje kilka baz, prowadzi wspólne ćwiczenia wojskowe i z którym USA łączy szereg porozumień. Jeszcze niedawno Manila i Pekin znajdowały się w otwartym konflikcie wywołanym chińską ekspansją na Morzu Południowochińskim (nazywanym na Filipinach Zachodniofilipińskim) w postaci budowania sztucznych wysp, lokowania na nich baz i bezprawnego wyznaczania 12-milowej strefy wód terytorialnych.

Wszystko po to, aby uzasadniać prawa do obszaru niemal całego morza wbrew prawu międzynarodowemu. Zresztą w lipcu tego roku Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze uznał działania Chin wobec Filipin za bezprawne. Sam Rodrigo Duterte w czasie prowadzonej wtedy kampanii wyborczej obiecywał, że wsiądzie na łódź i powiewając flagą narodową, przegoni chińskich najeźdźców. To już przeszłość.

„Powinniśmy zawrzeć z Chinami umowy na temat rybołówstwa, handlu owocami, turystyki i infrastruktury, która sprzyja chińskiemu projektowi morskiego Jedwabnego Szlaku" – pisał kilka dni temu Fidel Ramos, były prezydent Filipin, któremu obecny prezydent Duterte powierzył misję mediacyjną z Chinami. Tymczasem to projekt chińskiego morskiego Jedwabnego Szlaku prowadzącego z chińskich portów przez Suez do Europy zakłada całkowitą kontrolę Pekinu nad całym Morzem Południowochińskim.

Ostatnim państwem, które by się na to zgodziło, są Stany Zjednoczone. W końcu przez sporne morze przepływa 40 proc światowego handlu. Dlatego też amerykańska marynarka i lotnictwo patrolują wody strategicznego morza, przypominając Chińczykom, że są to i pozostaną wody międzynarodowe. Taka była do tej pory postawa Filipin.

Jednak w maju tego roku Duterte wygrał wybory, przejmując władzę po Benigno Aquino. Do wyborów był burmistrzem miasta Davao na wyspie Mindanao, zamieszkałej przez muzułmanów w kraju w zdecydowanej większości katolickim.

W czasie kampanii zapowiadał bezpardonową walkę z narkomanią i poprawę poziomu życia. W aresztach znalazło się prawie 20 tys. podejrzanych dilerów i narkomanów. W czasie nalotów i aresztowań zginęło już od policyjnych kul prawie 3 tys. obywateli. Są dowody, iż za zgodą i z polecenia władz specjalne szwadrony śmierci likwidują podejrzanych o udział w biznesie narkotykowym. Takie praktyki wywołują oburzenie organizacji praw człowieka, ONZ i wielu rządów, w tym USA.

W odpowiedzi Duterte lży wszystkich: od prezydenta USA przez UE po Watykan, nie oszczędzając hierarchów katolickich Filipin. Porównał się nawet do Hitlera w kontekście swej walki z narkomanią. Cieszy się jednak nadal poparciem trzech czwartych społeczeństwa.

Dla Zachodu ma jasne posłanie. – Pogram teraz z wami. Jestem całkowicie pewien, że nie jesteście mądrzejsi ode mnie. Postawię wam pięć upokarzających pytań. Poczekajcie na nie, to będzie wielki spektakl (...). Ci idioci myślą, że mogą robić co im się podoba, bo Filipiny to mały kraj. Możliwe, że Bóg dał wam pieniądze, ale nam dał mądrość – to część przemówienia prezydenta skierowanego ostatnio do przedsiębiorców.

– Duterte to jedno z największych wyzwań dla nowej administracji USA po wyborach. Lewak i antykapitalista, jakim jest Duterte, liczy na pomoc Chin w rozwoju kraju, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swych działań – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Bogdan Góralczyk, były ambasador na Filipinach.  

W środę prezydent Filipin Rodrigo wyląduje w Pekinie na czele 150-osobowej delegacji przedsiębiorców. Liczy nie tylko na porozumienia handlowe, ale i chińską broń. Z podobną misją zamierza się udać wkrótce do Moskwy. Widać wyraźnie, że prezydent Duterte, który nazywa publicznie Baracka Obamę „skurwysynem", a ambasadora USA „gejem", nie rzuca słów na wiatr i jest zdecydowany zerwać sojusz Filipin z USA.

Sojuszu, który nabiera dla Waszyngtonu tym większego znaczenia, im agresywniejsza staje się polityka Chin na Morzu Południowochińskim.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 765
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762