List Luiza Inacio Luli da Silvy odczytano przed więzieniem w Kurytybie, gdzie były działacz związkowy i dwukrotny prezydent kraju odsiaduje 12-letni wyrok za korupcję.
Lula, który był kluczowym graczem w brazylijskiej polityce od przywrócenia demokracji w 1985 r., mógł w pierwszej turze liczyć nawet na 37 proc. poparcia. Wielu wyborców nie zapomniało, że w czasie dziesięciu lat na czele państwa zdołał dwukrotnie zmniejszyć liczbę osób żyjących poniżej progu ubóstwa.
Ale Haddad nie jest tak rozpoznawalny jak Lula, w szczególności w północno-wschodniej, ubogiej części kraju, tradycyjnego matecznika PT. Co prawda poparcie dla niego skoczyło ostatnio z 4 do 8 proc., ale to i tak mniej niż wynik innego polityka lewicy Ciro Gomesa (11 proc.), kandydatki partii ekologicznych Mariny Silvy (9 proc.) czy liberała i ulubieńca biznesu, również byłego burmistrza Sao Paulo Geraldo Alckmina (9 proc.).
Przede wszystkim jednak Haddad pozostaje daleko w tyle za Jairem Bolsonaro (26 proc.), byłym spadochroniarzem i zwolennikiem siłowego rozprawienia się z przestępczością i gangami narkotykowymi, który wielokrotnie wyrażał podziw dla junty wojskowej rządzącej krajem przeszło trzy dekady temu. Po ubiegłotygodniowym, niemal śmiertelnym ataku nożownika, w którym Bolsonaro stracił 40 proc. krwi, we wtorek lekarze w Sao Paulo powiedzieli, że pacjent będzie musiał przejść kolejne poważne operacje chirurgiczne. Wykluczyli także, aby mógł wziąć udział w kampanii wyborczej. Ale mimo to poparcie dla ultrakonserwatywnego polityka, nazywanego nieraz „latynoskim Trumpem", wyraźnie rośnie.