– Nie można zaakceptować twierdzenia pewnego rządu, że nie interesuje go wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości – oświadczyła we wtorkowym wywiadzie dla „Berliner Zeitung". W odpowiedzi na pytanie, czy Węgry powinny opuścić UE, poszła dalej. – To oznacza, że mamy do czynienia z problemem o znaczeniu podstawowym. Europa jest dla mnie obszarem prawa. Omówimy tę sprawę w październiku na posiedzeniu Rady Europejskiej – wyjaśniła.
– Takie słowa można interpretować jako kolejną groźbę pod adresem Węgier – mówi „Rzeczpospolitej" Zoltan Kottacs z prorządowego dziennika „Magyar Idok".
Węgierskie spoiwo
Kottacs zwraca uwagę, że jedynym czynnikiem łączącym mocno spolaryzowane społeczeństwo Węgier jest negatywny stosunek do wszelkich pomysłów rozlokowania w kraju uchodźców i imigrantów. Nikt nie ma przy tym wątpliwości, że Węgry byłyby w stanie poradzić sobie z 1,2 tys. imigrantów (które powinny przyjąć na podstawie uzgodnień UE w lipcu 2015 roku o relokacji uchodźców). Ale Orban zapowiadał od dawna, że Budapeszt nie godzi się na narzucanie z zewnątrz rozwiązań w tak ważnej sprawie.
– Przyjąłem ten wyrok do wiadomości – powiedział w dwa dni po oddaleniu przez unijny Trybunał Sprawiedliwości skargi Słowacji i Węgier na decyzję Rady UE o obowiązkowej relokacji uchodźców (skargę wsparła Polska). – Nie wynika z tego, że musimy go przyjąć, ani też z kim mamy w naszym kraju żyć. O tym decydują same Węgry – dodał. W jego opinii kraje przyjmujące imigrantów pragną narzucić swoją wolę Węgrom – państwu, które „nikogo do siebie nie zapraszało i nie ma zamiaru stać się krajem imigracyjnym".
Takie stanowisko niczym nie różni się od opinii prezentowanych przez najwyższe władze w Polsce, z premier Beatą Szydło na czele, wobec tego samego orzeczenia unijnego trybunału.