Przechodząc obok pubu The Orchard w podlondyńskim Rusilip, na pierwszy rzut oka trudno domyślić się, jaką to miejsce odegrało w historii pilotów słynnego dywizjonu 303 im. Tadeusza Kościuszki. Ale wystarczy wejść do ogrodu i od razu uwagę zwraca figurka pikującego samolotu, ozdobionego polską biało-czerwoną szachownicą i niebiesko-biało-czerwoną tarczą RAF. To figurka Spitfire'a – najsłynniejszego brytyjskiego myśliwca II wojny światowej, na którym latali również Polacy.
Figurka samolotu jest otoczona zielonym płotem. – To dla ochrony. Kilkanaście lat temu pierwszy samolot skradziono. Nie udało się go odnaleźć i po tym wydarzeniu nową figurę starano się zabezpieczyć – mówi Mark Light, około trzydziestoletni blondyn, który pracuje w restauracji. Do Marka zaprowadziła mnie kelnerka, kiedy zapytałam, czy w pubie jest ktoś, kto mógłby mi opowiedzieć coś o historii polskich lotników. – Najlepiej porozmawiać z nim, on opiekuje się tymi miejscami – odpowiada.
Kiedy Mark zaczął pracę w restauracji, teren dookoła Spitfire'a był zarośnięty, a zdjęcia i pamiątki po polskich pilotach zniknęły z wnętrza pubu, który kilka lat wcześniej przeszedł generalny remont. Mark uporządkował okolice pomnika, za jego sprawą na ścianę po lewej stronie od wejścia wróciła część biało-czarnych i kolorowych zdjęć. Wśród nich jest oprawiony w ramkę obrazek trzech myśliwców Dywizjonu 303 wznoszących się wśród chmur. Za ramką podpis - zdjęcie zostało przekazane przez Jerzego i Patrycję Bartoszewiczów jako wyraz wdzięczności dla 256 pilotów brytyjskiego lotnictwa, którzy ruszyli na pomoc płonącej Warszawie w 1944 r. – Mam nadzieję, że uda się zgromadzić więcej pamiątek, które przypominałyby o tamtych wydarzeniach – mówi Mark.
Bo The Orchard był swego czasu ulubionym miejscem spotkań polskich lotników (wówczas pub nosił nazwę „Orchard Inn"). Właściciel gospody, oddalonej o ok. 20 min drogi od bazy wojskowej w Northolt, miał babcię Polkę i ogromną serdeczność dla pilotów dywizjonu 303. Był zawsze doskonale poinformowany o wydarzeniach dnia – co wieczór przy barze hucznie witano bohaterów, którzy szczególnie wyróżnili się tego dnia w walkach powietrznych. Rannym gospodarz wysyłał kosz owoców.
Wacław Król, jeden z pilotów, wspominał, że dzięki jego serdeczności, wielokrotnie udawało się przeciągnąć przyjęcia poza urzędową godzinę 23.00 (do dziś o 11.00 wieczór w brytyjskich pubach rozlega się gong oznajmiając, że czas już do domu) - w Orchard Inn, w prywatnych apartamentach gospodarza, długo w nocy trwały tańce przy dźwiękach muzyki z adaptera.