W relacjach z Niemcami tematem numer jeden stały się odszkodowania za drugą wojnę światową. Sprawa ta wydaje się całkowicie przesłaniać ciemne chmury gromadzące się nad Renem i Odrą przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. Dwie z trzech najbardziej wpływowych partii niemieckich – SPD i FDP – zajmują stanowisko sprzeczne z polską racją stanu. Jeśli to one będą po wyborach kształtowały politykę zagraniczną Republiki Federalnej, staniemy przed dużo poważniejszym problemem niż krytyczne stanowisko Berlina wobec „dobrej zmiany". Na CDU i kanclerz Merkel powinniśmy więc dziś chuchać i dmuchać, a nie podrzucać jej minę roszczeń odszkodowawczych.
Wprawdzie słowa wypowiedziane w trakcie kampanii wyborczej rzadko przekładają się na realną politykę już po zwycięstwie, niemniej określają to, co politycy chcieliby zrealizować, gdyby rzeczywistość im pozwoliła. Dlatego powinniśmy bardzo uważnie wsłuchiwać się w odgłosy niemieckiej kampanii wyborczej. A są one co najmniej niepokojące.
Nie dla USA, tak dla Rosji
Christian Lindner, przewodniczący FDP, zaproponował, by Niemcy uznały de facto aneksję Krymu przez Rosję jako „trwałe prowizorium". W jego koncepcji należy po prostu przejść do porządku dziennego nad zaborem, tak by nie psuł relacji z Rosją na innych polach, przede wszystkim gospodarczym.
Kolejny intrygujący głos pochodzi ze strony socjalistów. Przewodniczący frakcji parlamentarnej SPD Thomas Oppermann sprzeciwił się podnoszeniu wydatków obronnych do poziomu 2 proc. PKB, zgodnie z rekomendacją NATO, którą zresztą Niemcy zaakceptowały. W podobnym duchu wypowiada się także przewodniczący SPD Martin Schulz.
Dodajmy do tego obronę Nord Stream, w której zresztą SPD idzie ramię w ramię z CDU kanclerz Merkel, choć chadecy są ostrożniejsi w słowach. Sigmar Gabriel, minister spraw zagranicznych z ramienia SPD, zapowiedział, że Niemcy nie zaakceptują sankcji nałożonych przez Amerykę na firmy współpracujące z Rosjanami w budowie nowych gazociągów do Europy. Pakiet sankcji został wprawdzie uchwalony przez Kongres i podpisany przez prezydenta, ale to on zdecyduje ostatecznie, kiedy i jakie zaczną obowiązywać, dopiero wtedy dowiemy się, czy rzeczywiście Niemcy zareagują.