Nazwisko nowego szefa rządu będzie znane 9 września. Ale faworytka do tego stanowiska, dotychczasowa minister spraw wewnętrznych Theresa May, zapowiedziała, że i wówczas rozwód się nie rozpocznie. Jej zdaniem formalne negocjacje nie zaczną się „przed końcem roku", a ustalenie nowego modus vivendi między Brukselą i Londynem „zajmie lata".
– Brytyjskie społeczeństwo jest w tej chwili bardzo negatywnie nastawione do Unii. Żadna partia nie będzie chciała frontalnie przeciwstawić się decyzji podjętej 23 czerwca przez 17 mln wyborców. Ale jeśli okres niepewności będzie się przedłużał, a w szczególności jeśli kraj wejdzie w recesję, nastroje społeczne mogą się stać bardziej przychylne Unii – mówi „Rz" Agata Gostyńska-Jakubowska z Center for European Reform (CER) w Londynie.
Unia może tu pomóc na kilka sposób. Przede wszystkim nie naciskając nadmiernie na Brytyjczyków, aby inicjowali procedurę z art. 50, która w ciągu dwóch lat zmusiłaby Królestwo do wyjścia ze Wspólnoty (o ile 27 krajów UE jednomyślnie nie zgodzi się na wydłużenie rozmów). Ale także ponownie rozważając zgodę na wstrzymanie w nadzwyczajnych sytuacjach swobody przemieszczania się osób, co Angela Merkel do tej pory odrzucała.
W wywiadzie dla „Bilda" Helmut Kohl zaapelował do przywódców Unii właśnie o powstrzymanie się od „nadmiernej presji" na Brytyjczyków. Z kolei Nicolas Sarkozy, który ma całkiem spore szanse wrócić w przyszłym roku do Pałacu Elizejskiego, zaproponował utworzenie „nowej umowy Schengen" z ograniczoną liczbą państw, poza którymi nie musiałaby obowiązywać swoboda przemieszczania się osób. Taka inicjatywa miałaby zostać wprowadzona w życie w 2017 r. poprzez ogólnounijne referendum i mogłaby pozwolić na wstrzymanie masowej imigracji do Wielkiej Brytanii.
Formalnie referendum miało tylko charakter konsultacyjny. Od kilku dni wśród prawników na Wyspach trwa debata, czy premier w ogóle z własnej woli może na tej podstawie powołać się na art. 50 traktatu o UE i wystąpić do Brukseli o rozpoczęcie formalnych negocjacji w sprawie wyjścia kraju z Unii. Ci, którzy uważają, że nie ma takich uprawnień, wskazują, że Westminster jest suwerenem, którego władzy nikt nie może ograniczyć. A jeśli tak, to tylko parlament może odwołać własną ustawę z 1972 r., na mocy której Zjednoczone Królestwo stało się członkiem Wspólnoty.
Na 650 deputowanych Izby Gmin niewiele ponad 150, niemal wyłącznie z euroscepstycznej frakcji torysów, poparłoby Brexit. Reszta byłaby przeciw. Jeszcze gorsze dla przeciwników integracji są proporcje w Izbie Lordów, gdzie zwolennicy utrzymania więzi z Brukselą biją na głowę przeciwników w stosunku 6:1.