W sieci roi się od licznych nagrań, które bardzo dobrze obrazują to, jak się zmieniło życie na półwyspie po rosyjskiej aneksji. Lokalne władze nie wydają pozwoleń na jakiekolwiek manifestacje, a ci, którzy odważają się wychodzić na ulice, by walczyć o swoje prawa, są natychmiast zatrzymywani przez policję. Ostatnio do takiej sytuacji doszło na początku czerwca w miejscowości Ałuszta. Incydent został zignorowany przez rosyjskie media i dopiero po kilku tygodniach informacja o nim pojawiła się na ukraińskich portalach.

Około 50 mieszkańców krymskiej miejscowości Ałuszta (na południu półwyspu) wyszło, by protestować przeciwko budowie nowych atrakcji turystycznych, które całkowicie zablokowały mieszkańcom dostęp do morza. Doszło to tego, że za wejście na plaże nielegalni przedsiębiorcy zaczęli pobierać 100 rubli (równowartość 6 zł). Tymczasem lokalna policja nie stanęła po stronie protestujących i wszystkich poproszono o natychmiastowe rozejście się, ponieważ nie mieli oni pozwolenia na przeprowadzenie „imprezy masowej". Bezskutecznie ubiegali się o to w lokalnej administracji.

W obronie protestujących stanął deputowany lokalnej rady miejskiej Ałuszty Paweł Stepanczenko, który oświadczył, że jest to "spotkanie z wyborcami" i że na to nie potrzebuje żadnego pozwolenia. Ale spotkanie trwało zaledwie 5 minut, gdyż policjanci zatrzymali go i przewrócili na ziemię. Wówczas w obronie deputowanego stanęli mieszkańcy, krzycząc „Hańba policji! Hańba Rosji! Banderowcy!". Na posterunku deputowany z Komunistycznej Partii Rosji spędził siedem godzin, a wraz z nim również ci, którzy próbowali go bronić.

Z kolei w maju policja w Symferopolu rozpędziła akcję kozaków, którzy protestowali przeciwko zamknięciu prywatnej uczelni kadetów (szkoła wojskowa dla młodzieży). Wtedy również zostało zatrzymanych kilka osób. Zatrzymywano również tych, którzy wiosną 2014 roku pomagali Rosjanom anektować półwysep.