Przywódcy obu krajów, kiedyś składający sobie dziesiątki wizyt, teraz, poza międzynarodowymi spotkaniami, się nie widują, zgromadzenie parlamentarne obu krajów nie działa. Chłód w stosunkach między Warszawą a Wilnem panuje już od lat. Pojawił się dużo wcześniej niż Moskwa, anektując Krym i wywołując wojnę na wschodzie Ukrainy, pokazała, do czego jest zdolna w naszym regionie. Niektórym się wydawało, że wspólne zagrożenie ze Wschodu doprowadzi do ocieplenia. Tak się nie stało.
Powód jest ciągle ten sam: mniejszość polska na Litwie. A ściślej niechęć polityków litewskich do przyjmowania prawa uwzględniającego jej potrzeby. Czy też chęć do ograniczania ich praw (największym wstrząsem była zmniejszająca zakres nauczania w języku mniejszości ustawa oświatowa z 2011 r.).
Zmiana polega na tym, że teraz politycy litewscy zrozumieli, że spora część Polaków jest pod wpływem kremlowskich mediów.
W Sejmie litewskim, mimo że zmieniają się jego barwy – raz jest bardziej lewicowy, raz bardziej prawicowy, raz populistyczny – w sprawach mniejszości narodowych wciąż dominuje ponadpartyjna większość nacjonalistów.
Skoro nie da się przegłosować nawet najskromniejszego projektu, o którym od biedy można by powiedzieć, że jest korzystny dla litewskich Polaków, w głowach polityków dostrzegających, w jakim regionie świata leży Litwa, rodzą się pomysły pozyskania sympatii Warszawy. Ta metoda też ma długą tradycję.