Z drugiej strony nie można lekceważyć tych wypowiedzi, bo jest to dla obserwatorów jedyny punkt odniesienia. A głosi: „uczynimy Amerykę znów wielką" i niesłychanie agresywnie odnosi się do światowych podmiotów polityki zagranicznej. Mówi na przykład: „Załatwimy Chiny, nie pozwolimy im na gospodarcze wykorzystywanie Stanów Zjednoczonych" zapominając o tym, że zależności są wzajemne. Od współpracy gospodarczej z Chinami i od tego czy Pekin nadal będzie kupował amerykańskie papiery dłużne zależy finansowa stabilizacja nie tylko USA, ale i całego świata.
Intrygująco jakby parafrazuje Obamę i jego „kierowanie z tylnego siedzenia" („leading from behind"), powiązane z ograniczonym interwencjonizmem USA na świecie. Kilkakrotnie dopytywał się na przykład: „Gdzie są ci nasi bogaci sojusznicy?", „Gdzie jest Europa, która sama powinna być odpowiedzialna za swoje bezpieczeństwo? My Europie pomożemy, ale Niemcy, Francja, Wielka Brytania to są bardzo bogate kraje i powinny więcej robić dla bezpieczeństwa Europy. A gdy to zrobią, to my im pomożemy". Równie brutalnie wypowiedział się na temat amerykańskich sojuszników w Azji, co wywołało tam ogromne zaniepokojenie. Dosłownie: „Południowa Korea to bardzo bogaty kraj i najwyższy czas, by nasi sojusznicy – jeśli chcą mieć nasze bazy na swoim terytorium i nasze gwarancje bezpieczeństwa – płacili za nie".
Od kilkunastu lat różni, amerykańscy przywódcy ale i sekretarze generalni NATO mówili, że Europa powinna zrobić więcej dla swego bezpieczeństwa i całego regionu. Ale nie było do tej pory kandydata na prezydenta (i prezydenta), który by tak ostro stawiała kwestię współpracy z sojusznikami. Współpracy opartej na innej filozofii, niż ta która panowała od drugiej wojny światowej. To może zapowiadać fundamentalne zmiany w amerykańskiej polityce, tym bardziej, że on mówi to, co inni też myślą, ale dotychczas nie doprowadzali tych idei do końca.
Czy jeśli Trump przegra to te zmiany zapoczątkowane jego wystąpieniami nadal będą postępowały w amerykańskim establishmencie ?
Nie mam najmniejszej wątpliwości i to nie ze względu na samego Trumpa, ale ze względu na sytuację. Sojusznicy europejscy, ale również azjatyccy – zamożne państwa, które osiągnęły ogromny sukces w ostatnich dekadach – są zależne od polityki amerykańskiej. A Amerykanie mają ogromne problemy z finansowaniem swoich zobowiązań w dziedzinie bezpieczeństwa na całym świecie.
Robią to rzecz jasna i w swoim interesie, ale od początku rządów Obamy rozpoczął się proces przedefiniowywania interesów Stanów Zjednoczonych. Stwierdzono na przykład, że USA nie muszą angażować się w każdy konflikt lokalny, że nie każda wojna godzi w interesy Stanów Zjednoczonych.