Czekano na te słowa w stolicy igrzysk 2018 roku, czekano w siedzibie MKOl, także rosyjscy sportowcy zapewne chcieli to usłyszeć. – Bez żadnych wątpliwości nie będziemy ogłaszać blokady, nie będziemy przeszkadzać naszym olimpijczykom wziąć udziału w igrzyskach, jeżeli któryś z nich zechce tam pojechać w charakterze osobistym – cytuje prezydenta agencja Nowosti.
Putin, wizytujący w środę zakłady samochodowe w Niżnym Nowogrodzie, przyznał nawet, że Rosja sama jest częściowo winna, bo „daliśmy do tego (decyzji MKOl – red.) powód. Ale tym powodem posłużyli się nie całkiem, mówiąc łagodnie, uczciwie". Prezydent dodał, że bardzo przeżywa sytuację, w jakiej znaleźli się rosyjscy sportowcy przygotowujący się do igrzysk, i zapewnił, że nigdy nie dawał polecenia, by Rosja wygrała igrzyska w Soczi.
Można śmiało zakładać, że te słowa stanowią wskazówkę, jaką kierować się będą działacze, którzy sformułują swoją odpowiedź dla MKOl 12 grudnia, podczas zgromadzenia ogólnego Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. – Sytuacja jest poważna i wymaga głębokiej analizy; uleganie emocjom nie jest właściwe – mówi rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.
Przy tej okazji warto jednak z całą mocą przypomnieć: rosyjskie pomysły na zdobywanie medali ważnych imprez nie powstały chwilę przed igrzyskami w Soczi.
Ujawnione przez media analizy dopingowe MKOl sięgają głębiej, do początku XXI wieku i „Kraj A" jest wymieniany w statystykach już w 2001 roku jako potencjalnie zagrożony plagą masowego dopingu. Gdy się o tym pamięta, trudno oprzeć się wrażeniu, że miliony wydawane przez te lata na walkę z dopingiem były wyrzucane w błoto.