Zwycięska sobota przywróciła wiarę w możliwości reprezentacji prowadzonej przez trenera Stefana Horngachera. Polacy tak efektownie wygrali konkurs drużynowy, że czwarte miejsce Stocha i piąte Kota w niedzielę można było odbierać jako zawód. Ale narzekać nie wypada – pięciu Polaków w pierwszej dwudziestce każe z optymizmem myśleć o przyszłości.
Był to pierwszy taki sukces w kronikach polskich skoków, w dodatku przewaga Piotra Żyły, Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Macieja Kota (kolejność startowa) nad Niemcami i Austriakami przekroczyła 40 punktów, czyli zwycięstwo było okazałe.
Triumfowała austriacka myśl trenerska, miejsca od pierwszego do czwartego zajęły ekipy prowadzone przez szkoleniowców z tego kraju. Za Horngacherem byli Werner Schuster (Niemcy), Heinz Kuttin (Austria) i Alexander Stoeckl (Norwegia).
Polacy próba po próbie uciekali rywalom, na półmetku mieli prawie 18 punktów przewagi. Niemcom i Austriakom pozostała walka o drugie miejsce, z małą pomocą sędziów o 0,9 punktu wygrali Severin Freund i spółka.
Adam Małysz powtarzał, że zbiorowy sukces to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mogli mu dać młodsi koledzy (w sobotę mistrz z Wisły skończył 39 lat). Trener Horngacher, chwaląc zwycięzców, twierdził, że jego zawodnicy oczywiście napisali sportową historię, skakali niemal bezbłędnie, ale coś do poprawy zawsze się znajdzie, choć drzwi do sukcesów indywidualnych otworzyły się już dość szeroko.