Ostatni lot sezonu wykonał Ryoyu Kobayashi. Prowadził po pierwszej serii finału, wydawało się, że śmiało poleci po małą Kryształową Kulę dla zwycięzcy klasyfikacji PŚ w lotach, 20 tys. franków szwajcarskich za wygranie minicyklu Planica 7 (skróconego do czterech serii) i nagrodę dodatkową, czekoladę mleczną z orzechami „Gorenjka velikanka" wagi 7 kg, lecz okazało się, że 217 m to za mało, by wyprzedzić Geigera i osłodzić starty w Planicy.
Niemiecki mistrz świata w lotach potwierdził, że pod ręką Stefana Horngachera rozwinął skrzydła. Ten trener potrafił także zmobilizować Markusa Eisenbichlera i resztę ekipy, która wygrała w Planicy niemal wszystko – dwa konkursy indywidualne i drużynowy.
Polskie starty tym razem wypadły przeciętnie. Drużyna, w przeniesionym z soboty na niedzielę jednoseryjnym konkursie zajęła szóste miejsce – po raz pierwszy w tym sezonie nie stanęła na podium. Piotr Żyła był w niedzielnym finale najlepszy z polskiej szóstki, ale oznaczało to tylko 13. miejsce. Pozostali mieścili się między 15. i 29. pozycją, ich próby sugerowały zmęczenie sezonem, a nie radość z lotów w Alpach Julijskich.
Rekordem zawodów był niedzielny wynik Słoweńca Bora Pavlovcicia – 249,5 m, po którym belkę obniżono.
W Planicy poza wręczaniem nagród była okazja, by bić brawo jednej ważnej postaci – na emeryturę odszedł Sepp Gratzer, od 1992 roku naczelny kontroler sprzętu skoczków. Okazało się, że cenili go za fachowość i uczciwość wszyscy, nawet ci, których kiedyś bez dyskusji dyskwalifikował. Austriacki celnik oddelegowany do FIS wspomniał, że podczas długiej pracy nie przyłapał na nieprawidłowościach kombinezonu, nart lub butów tylko jednego wielkiego skoczka – Simona Ammanna. Polacy dołączyli do chóru podziękowań i ofiarowali kontrolerowi plakat z podpisami drużyny.