Kiedy Polak siadł na belce do ostatniego skoku na wzgórzu Holmenkollen – prowadził. Kilkanaście minut wcześniej wspaniale poleciał aż 138 m, rekord zawodów. Prowadzona na bieżąco klasyfikacja turnieju Raw Air pokazywała, że miał już blisko 20 punktów przewagi nad najbliższym rywalem.
Wydawało się, że jeszcze ją powiększy, ale na kaprysy norweskiego wiatru nie znalazł sposobu. Zaledwie 119 metrów i zamiast 28. zwycięstwa w Pucharze Świata i związanych z nim radości, polscy kibice w Oslo (jak zawsze zdominowali trybuny) musieli godzić się z szóstym miejscem polskiego mistrza olimpijskiego, za Danielem Andre Tande, dwoma Austriakami Stefanem Kraftem i Michaelem Haybockiem oraz kolejnymi Norwegami: Robertem Johanssonem i Johannem Andre Forfangiem.
Ofiary podmuchów
Trzeba przyznać, że ofiar nagłych podmuchów było więcej: nie dali sobie z nimi rady goniący Stocha w PŚ Niemcy Richard Freitag i Andreas Wellinger, wypadli z pierwszej dziesiątki Słoweńcy Jernej Damjan i Tilen Bartol oraz Francuz Jonathan Learoyd, także Dawid Kubacki doleciał zaledwie do 116 metra, choć był na niezłym, 11. miejscu. Skończył konkurs jako 26.
– Jak zobaczyłem wyjście Kamila z progu, myślałem, że będzie świetnie, ale na Holmenkollen są wiry powietrzne i raz jeszcze się o tym przekonaliśmy – mówił w przekazie telewizyjnym Adam Małysz. On też przed laty wpadł w taki wir i dobrze pamiętał, jak musiał dość dramatycznie ratować się przed fatalnym upadkiem.
Pozostała polska trójka (Maciej Kot nie przeszedł kwalifikacji) skakała przeciętnie – Stefan Hula zgasł już w pierwszej serii, Piotr Żyła nie błyszczał, tylko Jakub Wolny nieco przekroczył osobistą normę.