Oficjalny chronometrażysta igrzysk, firma Omega, myślała o nim od dawna. Wiadomo jak było kiedyś: wysoko uniesiony rewolwer w dłoni sędziego, cała nowczesność to były specjalne naboje hukowo-dymne, żeby każdy na pewno usłyszał i także zobaczył sygnał startu.
Swoją drogą – w starożytnych igrzyskach Grecy nie robili żadnego huku na starcie, tylko naprężali dwie liny, jedną na wysokości talii, drugą na wysokości kolan. Liny opadały – można było się ścigać. Strzały wzięły się prawdopodobnie z bardziej współczesnych wyścigów konnych, są też tacy, którzy twierdzą, że na początku najbardziej popularne były dźwięki rogu.
Na igrzyska zimowe w St. Moritz w 1948 roku, inżynierowie z Omegi wymyślili połączenie klasycznego rewolweru z elektronicznym systemem startowym, czyli pudełkiem o nazwie „Magic Eye". Mogiczne oko w chwili strzału wysyłało promień świetlny na linii mety, przecinany przez sportowców powodował zapis czasu z dokładnością w zasadzie wystarczającą do dziś.
Huk wystrzału jednak nie dawał pełnego poczucia sprawiedliwości. Byli tacy, którzy uważali, że stojący najbliżej startera mają niewielką, ale mierzalną przewagę – słyszą dźwięk ułamek sekundy wcześniej. Dla dzisiejszych supersportowców, mógłby to być naprawdę istotny problem.
Rozwiązano go instalując głośniki przy blokach startowych w lecie, albo obok linii startu na lodzie (ewentualnie przy trasie) w zimie, ale nadal byli tacy, którzy kwestionowali metodę, uznając, że reakcja startowa wciąż zależy od odległości zawodnika od rzeczywistego strzału.