Miał zwyciężyć właśnie on, lider PŚ – Alexis Pinturault, który jest także liderem w wyścigu po małą Kryształową Kulę w slalomie gigancie: na sześć startów tej zimy wygrał trzy, zawsze dojeżdżał do mety, nigdy niżej, niż na piątym miejscu. We wcześniejszych konkurencjach mistrzostw w Cortinie też spisywał się bardzo dobrze: trzeci w supergigancie, drugi w kombinacji, brązowa i srebrna śnieżynka już wisiała na jego szyi, złota bardzo pasowałaby do kompletu.
W pierwszym przejeździe na tyle pięknej, co trudnej trasie Labirinti, odjechał drugiemu, Luce De Aliprandiniemu 0,4 s, we współczesnym narciarstwie wyczynowym to dużo. Niemca Alexandra Schmida wyprzedzał o 0,56 s, Mathieu Faivre – kolegę z reprezentacji – o 0,58. Ta czwórka wyraźnie uciekła innym.
W slalomie gigancie wystartowało 100 alpejczyków, tak jak u pań – nawet trudy trasy (start z wysokości 2110 m, 55 bramek, śnieg utwardzony jak beton) nie odstraszyły wielu egzotycznych uczestników. Straty ponad 8 sekund do lidera nie były rzadkością.
Liczące się drugie przejazdy najlepszej trzydziestki rozpoczął Stefan Hadalin, okazało się potem, że czasu 1.18,95 nikt nie pobił, ale Słoweniec za wiele popsuł w pierwszej próbie, by awansować wyżej, niż na 16. pozycję (z 29.). Na fotelu wirtualnego lidera zmienił go na długą chwilę Słowak Adam Žampa, ostatecznie ósmy.
Przejazdy po medale rozpoczął szósty po pierwszym przejeździe Marco Schwarz, złoty medalista w kombinacji. Austriak miał drugi czas serii (1.19,01), ale zapewne nie myślał, że to wystarczy by stanąć na podium. Starczyło.