O panu Gratzerze pisze się po konkursach właśnie w takich przypadkach, ale rzadko bywa, żeby etatowy kontroler sprzętu skoczków (od 29 lat!), zwolniony z powodu tego zajęcia od obowiązku pracy w austriackim urzędzie celnym, tak mocno wpływał na wyniki konkursów.
Zaczął spokojnie: w I serii zdyskwalifikował za nieprawdłowe kombinezony dwójkę, która nie bardzo liczyła się w rywalizacji – Francuza Valentina Fouberta i Austriaka Eliasa Medweda. Konkurs przebiegał interesująco z innych powodów: prowadzili Granerud i Manuel Fettner, trzeci był Dawid Kubacki, potem Karl Geiger, Gregor Deschwanden, Daniel Tschofenig (z drugiej kadry austriackiej) oraz Pius Paschke – poza liderem, Geigerem i Kubackim, nie była to kolejność znana z wielu konkursów PŚ.
Kobayashi czaił się na ósmym miejscu przed polską trójką: Kamil Stoch, Piotr Żyła i Jakub Wolny. W zawodach wzięło udział 49 skoczków. Z Austrii i Słowenii przybyły rezerwy, to był powód, że szykowano się na zaciętą walkę norwesko-polsko-niemiecko-japońską.
Finałowa seria, do której z polskiej siódemki nie zakwalifikował się tylko Paweł Wąsek (trener Michal Doležal właściwie dobrał szóstkę na mistrzostwa świata), zaczęła być atrakcyjna, gdy niezłe skoki oddali Robert Johansson i Markus Eisenbichler. Niemiec był dopiero 18., ale skok na odległość 96,5 m zapowiadał znaczny awans.
Wtedy Sepp Gratzer wszedł z hukiem do akcji kolejny raz i zdyskwalifikował wicelidera PŚ – oczywiście za niewłaściwy kombinezon. Potem na długą chwilę znów znaczenie miały skoki: bardzo dobre Stocha (97,5 m) i Żyły, niezły Kubackiego, słaby Wolnego, następnie znakomity Ryoyu Kobayashiego (98,5 m – największa odległość konkursu). Dwaj Austriacy i Szwajcar nie zdołali utrzymać wysokich miejsc, liczyło się tylko to, jak skoczy Granerud.