W sobotę słońce zaświeciło wreszcie dla Piotra Żyły, który był odrobinę lepszy od Timiego Zajca i Krafta. Radość polskiego skoczka z drugiego zwycięstwa w Pucharze Świata (pierwsze, wspólnie z Gregorem Schlierenzauerem, było w 2013 roku w Oslo) udzielała się wszystkim wokół, tym bardziej że Dawid Kubacki i Kamil Stoch też skakali dobrze i polska norma – trójka w czołowej dziesiątce – została wypełniona.
Niedziela nie była tak udana dla skoczków z kadry Michala Doležala. Gdy poranne kwalifikacje wygrywał Ryoyu Kobayashi, wydawało się, że drugi konkurs w Bad Mitterndorf, mimo chwilowych podmuchów, będzie równie atrakcyjny jak pierwszy. Wiatr postanowił jednak inaczej. Pierwsza seria wyglądała jeszcze w miarę dobrze, choć z tą opinią nie zgodziłby się zapewne Kubacki, który nie awansował do finału.
Jednak Stoch był czwarty, Żyła dziewiąty, a straty do liderów (Kraft, Kobayashi, Zajc) nieduże i można było oczekiwać interesującej drugiej serii. Niestety, wiatr się wzmógł, wyniki zaczęły zależeć bardziej od komputerowych przeliczników i wysokości bramki startowej niż odległości.
Jedni, jak Robert Johansson, Marius Lindvik lub Antti Aalto, korzystali i awansowali, inni, wśród nich Żyła i Johann Andre Forfang, stracili miejsca w czołówce. Ostatnia piątka czekała bardzo długo, by odpowiedzialny za wypuszczanie skoczków Borek Sedlak zapalił zielone światło. Włączył je Domenowi Prevcowi – Słoweniec miał trochę szczęścia, doleciał do 212 m i się obronił.
Następny był Kamil Stoch, lecz dostał taki podmuch w plecy, że wylądował na 159 m i zakończył próbę sarkastycznym podziękowaniem do kamer pod adresem sędziego Sedlaka. Po skoku Polaka nastąpiła kolejna przerwa, w trakcie której wiatr tylko rósł, więc jury musiało drugą serię w całości skasować. Trójka: Kraft, Kobayashi i Zajc, zdobyła miejsca na podium, premie i nagrody dodatkowe (kawał kryształu solnego zamiast pucharu i wielkie czekoladowe serce) po jednym skoku.