Skończył się krótki odpoczynek skoczków po 67. Turnieju Czterech Skoczni. Puchar Świata zawitał po siedmiu zimach przerwy do Val di Fiemme, czyli na znaną m. in. z mistrzostw świata w 2013 r. skocznię w Predazzo.
Pogoda sprzyjała: lekki mróz, lekki wiaterek. Kwalifikacje przebiegły bardzo sprawnie, każdy dobrze mógł zobaczyć, że bohaterowie 67. TSC nie byli zmęczeni – zwłaszcza mistrz – zwycięstwo Kobayashiego po skoku na odległość 134,5 m znów było pewne i efektowne. Czek (tym razem na 3000 franków szwajcarskich) w rękach Japończyka nikogo nie zdziwił.
Frekwencja była skromniejsza, niż zwykle, kilku bardzo znanych skoczków (Gregor Schlierenzauer, Severin Freund, Daniel Andre Tande) postanowiło poszukać zgubionej formy w startach w Pucharze Kontynentalnym, kilku postanowiło jeszcze odpoczywać i opuściło przystanek we Włoszech. Włosi nie mają zaś takich rezerw, by wprowadzić do rywalizacji wielu skoczków z kadry B.
Na Trampolino dal Ben pojawiło się zatem w piątkowy wieczór tylko 59 uczestników treningów i kwalifikacji. Zobaczyliśmy paru włoskich debiutantów: Giovanniego Bresadolę, Dominika Petera, Federico Cecona i Davide Bresadolę, pojawili się także pierwszy raz tej zimy Tilen Bartol ze Słowenii i Japończyk Shohei Tochimoto. Granica awansu nie była trudna do przekroczenia, odpadała tylko dziewiątka.
Polacy spisali się jak należy. Skład był zmniejszony do żelaznej szóstki (ubył Aleksander Zniszczoł, który wrócił do Pucharu Kontynentalnego), wszyscy wykonali zadanie. Tak jak w TSC najlepszył był Dawid Kubacki, ale piąte miejsce Kamila Stocha też zasługuje na uwagę. Piotr Żyła – 16., odległość była niezła, tylko lądowanie się nie udało.