Dużo się zmieniło po skokach na Bergisel. Z polskiego punktu widzenia zmieniło się na lepsze, bo Kubacki nie tylko był bardzo blisko wygrania konkursu (Norweg wyprzedził go raptem o 1,3 pkt.), ale prowadzi w klasyfikacji turniejowej: 9,1 pkt. przed Lindvikiem, 13,3 przed Karlem Geigerem i 13,7 przed Ryoyu Kobayashim. Ktoś z tej czwórki zdobędzie w poniedziałek Złotego Orła i 20 tys. franków szwajcarskich głównej nagrody.
Sobotni konkurs na Bergisel był jednym z tych, w których mocno mieszały się umiejętności, nerwy, podmuchy i przypadek. Polskie emocje zaczęły się przy parze Kamil Stoch – Gregor Schlierenzauer. Austriak skakał pierwszy, poszło mu zaskakująco dobrze, jak na ostatnie występy: 127,5 m i niezła nota. Polak przeleciał 126,5 m i przegrał o 4,4 punktu. Tyle dobrego, że objął zdecydowane prowadzenie w klasyfikacji piątki „szczęśliwych przegranych" i bez problemu awansował do serii finałowej.
Potem Maciej Kot nie sprostał Markusowi Eisenbichlerowi, ale ten pojedynek nie stał na wysokim poziomie, Polak – tylko 112 m, Niemiec – 114,5 m. Szans na wejście do finału boczną furtką nie było. Piotr Żyła planowo wygrał z Sondre Ringenem, lecz doskonałego skoku nie pokazał, obaj rywale uzyskali po 117 m, decydowały noty za styl i przeliczniki wiatru, lepsze miał Polak.
Przyszła jednak chwila wzniosła: Dawid Kubacki dostał za zadanie przeskoczenia osiągnięcia Daniela Hubera (126 m w dobrym stylu) i zrobił to w porywający sposób: 133 metry nienagannego lotu, sprzyjające warunki, dobre lądowanie, noty odpowiednie do udanej próby, wyraźne prowadzenie w konkursie.
Za chwilę Stefan Hula wykonał najgorszy skok serii KO – ledwie 100,5 m i ostatnie miejsce, ale zawód przeżyli też Austriacy. Rywalizujący z Polakiem Philipp Aschenwald skoczył tylko 115 m i w praktyce stracił ostatnią szansę dołączenia do liderów turnieju.