Orzeł Kobayashi

Ryoyu Kobayashi wygrał turniej i wszystkie cztery konkursy. Z Polaków najlepszy Dawid Kubacki, drugi w Bischofshofen i czwarty w turnieju

Aktualizacja: 06.01.2019 18:30 Publikacja: 06.01.2019 18:24

Orzeł Kobayashi

Foto: AFP

Można było przewidywać sukces Japończyka, ale trzeba było w Bischofshofen czekać ze świętowaniem – w kronikach turniejowych opisano parę efektownych katastrof tych, którzy prowadzili po trzech konkursach i nie wygrali. Kobayashi zrobił swoje – skok w pierwszej serii na odległość 135 m oznaczał, że lider PŚ stracił tylko 4 z ponad 45 punktów przewagi nad Markusem Eisenbichlerem. W drugim skoku Japończyk jednak pokazał, że jest asem nad asy i także w Bischofshofen zwyciężył zdecydowanie.

Wyniki

Czekano też, czy Kobayashi wygra czwarty konkurs, by okazało się, czy klub Stocha i Hannawalda pozostanie dwuosobowy? Nie pozostał, dołączył do niego Kobayashi.

Rywalizacja w Bischofshofen, wbrew obawom, odbyła się niemal bez zacięć. Opady śniegu zelżały, seria treningowa przeszła gładko, kwalifikacyjna, w której Dawid Kubacki poprawił rekord skoczni im. Paula Ausseleitnera – teraz 145 m – także. Brak systemu KO też trochę pomógł.

Wyłączywszy bardzo dalekie i ładne skoki Kubackiego, polskie zyski w finale turnieju były umiarkowane. Kamil Stoch i Piotr Żyła zajęli miejsca nie dające im chyba satysfakcji. Kwalifikacji nie przebrnął Aleksander Zniszczoł. Maciej Kot, Stefan Hula i Jakub Wolny skończyli zawody poza najlepszą trzydziestką.

Fajerwerki w Bischofshofen huknęły zatem dla Ryoyu Kobayashiego. Ze względu na młody wiek i umiarkowaną znajomość języków obcych japoński skoczek nie jest jeszcze tak znany, jak inni. Podczas konferencji prasowej przed obecnym turniejem wprowadził jednak do obiegu słowo „neo-Japończyk", które zrobiło sporą karierę.

Kobayashi, przynajmniej wedle japońskich norm, jest bowiem młodzieńcem śmiałym, ekstrawertycznym, chętnie rozśmiesza kolegów, nie skrywa emocji jak rodacy, ma w sobie więcej luzu i potrafi to okazywać. Dobrym, chyba nawet najlepszym źródłem informacji o Ryoyu jest ściśle związany z jego karierą fiński trener Janne Väätäinen.

Trener ma 43 lata, pochodzi z Kuopio, kiedyś przyzwoicie skakał, był olimpijczykiem w Lillehammer (5. miejsce w konkursie drużynowym), raz stanął na podium konkursu PŚ. Po karierze skończonej zimą 2001 roku wkrótce został szkoleniowcem fińskiej kadry B, od 2008 roku prowadził przez dwa sezony kadrę A.

Wiosną 2010 r. przyjął ofertę pracy z Japonii, w drużynie narciarskiej przedsiębiorstwa Tsuchiya Home. Kto zna podstawy organizacyjne sportu w Japonii, wie, że zespoły przyzakładowe są tam bardzo popularne w wielu dyscyplinach.

Tsuchiya Home to znany na północy Japonii producent ekologicznych domów i deweloper. Fińskich szkoleniowców zaczęto tam zatrudniać od 2002 r. Firmowy zespół narciarski tak naprawdę powstał wokół jednej gwiazdy – Noriakiego Kasai. Sławny skoczek ma etat, tytuł kierownika i dodatkowe zadania związane z promocją sprzedaży. W ekipie skokowej jest dziś czwórka: Kasai, Kobayashi, dwukrotna wicemistrzyni świata Yuki Ito oraz Masamitsu Ito.

Väätäinen początkowo zajmował się tylko Hirokim Yamadą, po roku zaczął prowadzić karierę najsławniejszego weterana japońskich skoków. Ryoyu Kobayashiego zobaczył pierwszy raz latem 2012 roku, podczas krajowego konkursów dla chłopców. Szesnastoletni skoczek spodobał mu się nie tyle ze względu na niezłe wyniki, ale raczej z powodu innej od powszechnie znanej w Japonii techniki skoków. Zobaczył talent, spytał o nazwisko, zapamiętał.

Trzy lata później Ryoyu z małego miasteczka Hachimanta w prefekturze Iwate, po maturze w Morioka Central High School, przeniósł się na północ do Sapporo, do Tsuchiya Home Ski Team.

Janne Väätäinen stał się dla młodzieńca z prowincji pierwszym przewodnikiem po wielkomiejskim świecie. – Dla chłopca, który przybył z miasteczka liczącego 26 tysięcy mieszkańców, przystosowanie się do życia w dwumilionowym mieście nie było łatwe. Po okresie przystosowania przyszło naturalne pozrozumienie z nowymi kolegami. Wesoły i towarzyski charakter Ryoyu bardzo pomógł – mówił trener w rozmowie z fińską telewizją publiczną YLE.

Ryoyu zaczął jeździć na nartach, gdy miał pięć lat. Taka rodzinna pasja – tata, pan Hironori Kobayashi, z zawodu instruktor narciarski, nie zostawił czwórce dzieci wyboru. Najpierw posłał na rozbieg najstarszego syna Junshiro (rocznik 1991), potem córkę Yukę (1994, jest w kadrze kobiet), następnie Ryoyu i najmłodszego Tatsunao (2001, kadra juniorów).

Każde z dzieci ma dryg do sportu (Junshiro był też dobrym dwuboistą, jego klub Megmilk Snow Brand Ski Team reprezentuje sporą firmę z branży mleczarskiej), wyczyn Ryoyu jednak przebija wszyskie rodzinne osiągnięcia.

Kariera mistrza 67. TCS nie rozwijała się jednak równo. Jako nastolatek z łatwością wygrywał z rówieśnikami liczne konkursy lokalne. Debiut w PŚ wypadł nieźle – w Zakopanem, 24 stycznia 2016 r., Kobayashi zajął na Wielkiej Krokwi 7. miejsce. Potem długo czekał na kolejny błysk – dopiero rok temu przypomniał o sobie w Oberstdorfie (12. miejsce) i jeszcze był szósty w Lahti.

Dopiero z początkiem tej zimy nastąpiła eksplozja, która nie ustaje, choć byli tacy, którzy twierdzili, że takie wybuchy szybko się kończą. Janne Väätäinen nie jest zaskoczony. – Wyjątkowe jest tylko to, że jego przewaga nad rywalami była często duża i zwycięstwa niekiedy przytłaczające – mówił Fin.

W kwestii tajemnicy sukcesu Kobayashiego Väätäinen ma wyjaśnienia praktyczne. – Kilka lat temu Ryoyu miał problemy z efektywnym rozwojem fazy lotu. Ciężko pracowaliśmy nad poprawą niezbyt zrównoważonej pozycji. Dlatego są wyniki – mówi szkoleniowiec, nie negując zbyt mocno opinii, że młody skoczek dość długo nie był w stanie zrozumieć, że zbyt luźne podejście do treningów i zastąpienie ich jazdami Porsche Caymanem nie da efektów.

Inne cechy? – Jest bardzo uważny podczas treningów i zawodów. Ma wyjątkowe wyczucie ciała podczas lotu. Zwycięstwa znacznie podniosły mu samoocenę. Przede wszystkim jednak ma naturalny talent, tego nie można się nauczyć – twierdzi Väätäinen i dodaje, że teraz Japończyk może wygrać wszystko, co można wygrać w skokach, granicą jest tylko niebo. Gdzie jest to niebo? Może odpowiedź poznamy już na przełomie lutego i marca poczas mistrzostw świata, na skoczniach w Innsbrucku i Seefeld.

Można było przewidywać sukces Japończyka, ale trzeba było w Bischofshofen czekać ze świętowaniem – w kronikach turniejowych opisano parę efektownych katastrof tych, którzy prowadzili po trzech konkursach i nie wygrali. Kobayashi zrobił swoje – skok w pierwszej serii na odległość 135 m oznaczał, że lider PŚ stracił tylko 4 z ponad 45 punktów przewagi nad Markusem Eisenbichlerem. W drugim skoku Japończyk jednak pokazał, że jest asem nad asy i także w Bischofshofen zwyciężył zdecydowanie.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Żużel
Nowy kontrakt telewizyjny Ekstraligi. Złote czasy czarnego sportu
Inne sporty
Kajakarze walczą o igrzyska w Paryżu. Została ostatnia szansa
SPORT I POLITYKA
Andrzej Duda i Recep Tayyip Erdogan mają wspólny front. Stambuł wchodzi do gry
Inne sporty
Kolejna kwalifikacja. Reprezentacja Polski na igrzyska rośnie
sport i nauka
Sport to zdrowie? W przypadku rugby naukowcy mają wątpliwości