Po sprincie stylem klasycznym sklasyfikowano ją na 20. pozycji, po biegu na 10 km (też klasykiem) była 22. Po finałowym biegu pościgowym, znów na dystansie 10 km, lecz krokiem łyżwowym, zajęła w trzydniówce 24. miejsce.
Każdy ze startów Justyny Kowalczyk wyglądał podobnie: były ambitne próby dorównania najlepszym, ale rywalki oraz trudne trasy w Ruce twardo weryfikowały bieżące możliwości najlepszej polskiej biegaczki: na wielkie wyniki na pewno jest za wcześnie.
Mistrzyni olimpijska przyjęła te wydarzenia rzecz jasna bez entuzjazmu, ale też bez paniki.
– Zostawiałam we wszystkich biegach całe zdrowie. Nawet na 10 km stylem łyżwowym udało się powalczyć, choćby o to, by nie wypaść poza trzydziestkę. Kolejny porządny trening za mną i to najważniejsze – mówiła za metą dziennikarzowi TVP Sport.
– W poprzednim sezonie skoncentrowałam się na jednym biegu, ale to do mnie nie pasuje. Jestem typem walecznym, potrzebuję startów, żeby być w rytmie – stwierdziła, co oznacza, że nawet jak pani Justyna będzie omijać przystanki PŚ, to nie będzie pomijać innych okazji do poszukiwań formy oraz biegu (albo biegów), w których szanse olimpijskie ma największe. Po Ruce wiemy, że żadna droga nie jest zamknięta.