„Jeśli nikt nie chce zorganizować Grand Prix Australii, zbiorę ekipę i załatwimy to na Pinjar Park" – napisał na Twitterze mistrz świata Tai Woffinden na wieść o tym, że MŚ znów będą się składać tylko z dziesięciu turniejów w Europie. Ostatni raz na Antypodach jeżdżono w 2017 roku. Fakt, że drugi rok z rzędu nie udaje się tam wrócić, odbierany jest jako klęska firmy BSI, oficjalnie promotora cyklu, a w praktyce głównego organizatora.
Tor Pinjar Park znajduje się w Perth, gdzie od czwartego roku życia mieszkał Woffinden, ale przeprowadzka z 40-tysięcznego Etihad Stadium w Melbourne byłaby dobrą ilustracją tego, w jaki dołek wpadł cykl Grand Prix. Już w 2014 roku w Danii porzucono stadion Parken w Kopenhadze na rzecz kameralnej CASA Areny w Horsens. Ale to i tak było za dużo – w tym roku, po pięciu latach przerwy, uczestnicy Grand Prix znów pojadą w Vojens, miasteczku zasłużonym dla żużla, ale liczącym mniej mieszkańców, niż w Horsens jest krzesełek na trybunach.
Szwedzi, którzy organizują dwa turnieje, też nie zapraszają już na sztokholmską Friends Arenę, tylko na typowo żużlowe obiekty – w malutkim Hallstavik i jeszcze mniejszej Malilli.
Grand Prix Niemiec gościło kiedyś w Berlinie czy Gelsenkirchen. Od trzech lat jeździ się w Teterow, którego nazwę znają tylko fani żużla.
Ale na szczęście jest Polska. Gdyby zorganizować tu wszystkie dziesięć turniejów Grand Prix, na każdym byłby komplet. Regulamin pozwala jednak tylko na trzy imprezy w jednym kraju, co prowadzi do licytacji między polskimi miastami, kto zapłaci więcej za licencję firmie BSI. Pieniądze zarobione u nas pozwalają jej pokryć koszty turniejów w innych krajach.