W zgodnej opinii ekspertów to mogą być najbardziej wyrównane mistrzostwa od lat. Już w zeszłym roku o tytule rozstrzygnął ostatni turniej w Australii, a o medalach – ostatni bieg. Drugiego Taia Woffindena od czwartego Chrisa Holdera dzieliły ledwie cztery punkty.
Australijczyk Jason Doyle medalu – a pewnie i tytułu mistrza – nie zdobył tylko dlatego, że na starcie przedostatniego turnieju w Toruniu odniósł kontuzję, przez co w Grand Prix na Motoarenie oraz w Melbourne nie punktował.
Tym razem ma być jeszcze ciekawiej. Złota będzie bronić weteran torów, niemal 47-letni Amerykanin Greg Hancock, który w Grand Prix startuje nieprzerwanie od 1995 roku, a pierwsze mistrzostwo świata zdobył dwa lata później. Na koncie ma też triumfy w 2011 i 2014 roku, więc do rekordzistów – Nowozelandczyka Ivana Maugera i Szweda Tony'ego Rickardssona – brakuje mu już tylko dwóch tytułów. Być może uprze się i będzie jeździł, dopóki ich nie zdobędzie, bo gdy skończy karierę, pozostanie po nim pustka – w USA nie ma obecnie żużlowców klasy Hancocka.
Poza Amerykaninem jako faworytów można wymienić co najmniej połowę stawki uczestników. Na tym tle wybija się Brytyjczyk Tai Woffinden, który w ostatnich latach zdobywał złoto na zmianę z Hancockiem. Tradycyjnie silni powinni być Australijczycy – wspomniani Jason Doyle i Chris Holder. Nie bez szans pozostają Polacy, z niespodziewanym brązowym medalistą sprzed roku Bartoszem Zmarzlikiem.
Polaków będzie w tym roku rekordowo wielu. Miejsca w Grand Prix na podstawie wyników z poprzedniego sezonu zachowali Zmarzlik i Piotr Pawlicki, z Grand Prix Challenge zakwalifikował się Patryk Dudek, a jedną z dzikich kart otrzymał od organizatorów Maciej Janowski.