Rafał Sonik o Rajdzie Dakar

O Rajdzie Dakar, rozpoczynającym się 5 stycznia w Arabii Saudyjskiej, opowiada Rafał Sonik, triumfator sprzed pięciu lat w konkurencji quadów.

Aktualizacja: 04.01.2020 15:33 Publikacja: 04.01.2020 00:01

Rafał Sonik o Rajdzie Dakar

Foto: materiały prasowe

Po 11 latach rajd przenosi się z Ameryki Południowej na Bliski Wschód. Ze środka latynoskiego lata w sam środek arabskiej zimy. Co to oznacza dla uczestników?

Problemem będą nie tyle temperatury – noce zimne, dni raczej ciepłe, ale nie upalne – ile szybko zapadający zmierzch. W Ameryce Południowej słońce zachodziło około 22, w Arabii będzie zachodzić już o 17. To może oznaczać, że sporo czasu na trasie spędzimy w ciemnościach. Pytanie, czy zdążymy przejeżdżać odcinki specjalne. Ze względów bezpieczeństwa zawodnicy nie mogą zostawać na odcinkach specjalnych po zmroku. To będzie spore wyzwanie.

Zwłaszcza że odcinki w Arabii liczą po 400–500 km...

Są bardzo długie, ale spodziewam się też, że będą bardzo szybkie. To jednak dobra wiadomość, gdyż jestem typem maratończyka. Nie przerażają mnie długie etapy. Pozostaje pytanie, jaka będzie charakterystyka trasy: czy będziemy jechać po piaskach i szutrach, czy po głazach i kamieniach. W przypadku quada najsłabszym punktem są opony. Ryzyko ich zniszczenia pierwszego dnia maratonu jest ogromne. Jeżeli teren okaże się skalisty, trzeba będzie zachować szczególną ostrożność.

Mówił pan niedawno, że z powodu trudności nadchodzący rajd przypomina panu pierwszy Dakar w Ameryce Południowej.

Ściganie się w nowym miejscu to zawsze wyprawa w nieznane. Tak było w Argentynie, tak było w Peru, Boliwii i Paragwaju. W Ameryce Południowej mieliśmy góry, rzeki, strumienie, drogi szutrowe na bardzo wysokich zboczach. Wolę jednak ścigać się po pustyni. I mam nadzieję, że będzie to taki właśnie rajd. Byłem niedawno na treningu w Emiratach i widziałem, że pustynia zakwitła po deszczach. To anomalia. Spodziewam się, że w Arabii największym wyzwaniem będą biwaki. Na trasie właściwie nie ma hoteli. Będziemy mieszkać w kamperach. Ale to jednocześnie piękny powrót do korzeni – do warunków afrykańskich.

Słyszał pan o problemach lekkoatletów z zakwaterowaniem podczas mistrzostw świata w Katarze?

Przygotowaliśmy się jak na survival. Biwak mamy całkowicie swój. Jesteśmy w zasadzie niezależni. Mamy dość wody, paliwa i prądu, własne generatory, zbiorniki na odpady i pralki. Oczywiście zawsze może się zdarzyć coś nieoczekiwanego. Cokolwiek jednak zastaniemy, powinniśmy dać sobie radę.

Na mistrzostwach w lekkiej atletyce najbardziej kłuła w oczy mizerna frekwencja na stadionie w Dausze. Zainteresowanie Dakarem w Arabii będzie większe?

Wielokrotnie ścigałem się w Emiratach i Katarze, gdzie często łatwiej spotkać wielbłąda niż tubylca. Zupełnie inaczej niż w Argentynie, Boliwii czy Chile, gdzie całe miejscowości wylegały na trasę. W ciągu tych 11 lat doświadczyłem jednak wielu rajdów, na których całymi dniami nie widziałem człowieka. Bardzo mi to odpowiadało. Wtedy ścigamy się tylko z czasem, przestrzenią i własnymi słabościami. Obecność widzów na trasie nie zapisała się w naszej pamięci wyłącznie dobrze. W Argentynie oprócz wspaniałych momentów, gdy na ulice wychodziły setki tysięcy ludzi, wśród których można było spotkać Polonię, doświadczaliśmy także zdarzeń fatalnych. Bywało, że grupy kibiców kierowały nas na skarpy czy urwiska, co doprowadzało do niebezpiecznych sytuacji. Bywało, że rząd facetów na wydmie z wypiętymi gołymi tyłkami robił sobie selfie tak, by w tle złapać jadący pojazd.

Ma pan bazę koło Dubaju, wygrywał rajdy w Katarze i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jakie ma pan wspomnienia pozasportowe z krajów arabskich?

Dubaj jest niesamowity, zwłaszcza jak rok po roku przyjeżdża się tu i widzi tempo jego rozwoju. Można się też zachwycać rozmachem Dauhy, pięknymi budowlami takimi jak gigantyczne muzeum w kształcie róży pustyni. Kraje arabskie są fascynujące, jak Hongkong czy Chiny. Ale dla mnie fantastyczne jest co innego. Przyjechałem tam po raz pierwszy w 2009 roku i czułem się, jakbym wylądował na Księżycu. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, ale w Emiratach czy Katarze wielbłądy wypasane są na pustyni przez pasterzy na quadach. Tak najłatwiej poruszać im się po piasku. Ścigaliśmy się z lokalnymi zawodnikami, byliśmy dla nich jak kosmici, ale poznaliśmy ich słabości i nauczyliśmy się jeździć po pustyni.

Miał pan okazję oglądać niedawną walkę Anthony'ego Joshui z Andym Ruizem Jr. zorganizowaną pod Rijadem?

Nie.

Arabowie w niecałe dwa miesiące wybudowali arenę, na której odbył się pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. A później zorganizowali tam jeszcze pokazowy turniej tenisa. Dakar to kolejny etap ocieplania wizerunku kraju przez sport?

W tym stwierdzeniu jest trochę ironii czy złośliwości. Uważam, że oni zmieniają się realnie, nie polega to na jakiejś kreacji czy mistyfikacji, tylko dzieje się naprawdę. Zarówno Emiratczycy, jak i Katarczycy, a teraz również Saudyjczycy, po prostu chcą przyspieszyć ewolucję swojej cywilizacji. Trzeba pamiętać, że liczy ona tysiące lat. Nie należy oczekiwać rewolucji z dnia na dzień. Tym bardziej że Arabia Saudyjska na tle krajów z tego regionu jest bezpiecznikiem i stabilizatorem. Mówi się o sponsorowaniu terroryzmu, ale terroryzm karmi się głównie biedą i ekstremizmem religijnym. Dubaj, Abu Zabi czy Katar poprzez wprowadzanie cywilizacji konsumpcji pomagają utrzymać bezpieczeństwo w naszym regionie świata. Uważam, że w tym procesie spełnimy pożyteczną rolę, że Dakar będzie dodatkowym impulsem – nie wypada może mówić o europeizowaniu – ale do zbliżenia cywilizacyjnego.

Nowością będą gotowe, pokolorowane roadbooki. Podczas połowy z 12 etapów zostaną wydane dopiero kwadrans przed startem. Pomysł nowego dyrektora Davida Castery to jedna z tych zmian, które sprawią, że rywalizacja będzie teraz bardziej sprawiedliwa?

Ten eksperyment testowano kilka tygodni temu przy okazji Rajdu Maroka. Wszyscy kierowcy z czołówki byli przekonani, że będzie to tragedia. Okazało się jednak, że da się jechać. Może nie w stu procentach tak jak z opracowanymi wcześniej roadbookami, ale bez większych problemów. Według mnie to przejściowy okres walki z mapmanami (ludzie przygotowujący mapy tras na podstawie roadbooków – przyp. red.), którzy stali się plagą w tym sporcie. Wydawanie roadbooków tuż przed startem nie jest może idealnym rozwiązaniem, spędza zawodnikom sen z powiek, ale na pewno nie jest krokiem w złą stronę. Dobrze, że warunki będą zbliżone dla wszystkich. Jestem trochę przesądny, więc nie lubię deklaracji. Poza tym po tylu latach startów wiem, ile dziwnych przypadków może się przytrafić po drodze. Najważniejsze zadanie na pierwszych etapach to opanować emocje, później – złapać dakarowe tempo i oczywiście unikać pecha. Jeżeli to się uda, będzie dobrze.

Na liście startowej nie ma Nicolasa Cavigliasso, zwycięzcy ostatniego Dakaru, ale jest m.in. Ignacio Casale, który wygrywał w 2014 i 2018 roku.

Cavigliasso to znakomity zawodnik. Trzeba jednak pamiętać, że kierowcom z Ameryki Południowej rywalizacja na własnym terenie z góry dawała przewagę. To tak, jakbyśmy my ścigali się w Czechach czy na Słowacji. Żadnego z nich się nie obawiam. Podczas ostatniego Rajdu Maroka przegrałem co prawda z Casale o ponad 20 minut, ale na drugim etapie miałem uszkodzone oprogramowanie GPS i przez 210 km jechałem bez nawigacji. Straciłem przynajmniej godzinę, a później, gdy GPS zaczął znów działać, kolejne pół godziny w wyniku pomyłki. Pytanie, co się stało Casale, że jego przewaga tak zmalała. Moim zdaniem Francuz Axel Dutrie jest technicznie lepszym zawodnikiem niż Chilijczyk. Jeśli nie będzie miał kłopotów ze sprzętem, będzie równie groźnym konkurentem. Podobnie jak jego rodak Sebastien Souday. Kiedyś wygrał ze mną Rajd Sardynii i do dziś nie mam pojęcia, jak to możliwe, że był w stanie go przejechać o tyle szybciej. Jego problemem jest psychika, kilku kolejnych Dakarów nie ukończył, ale to świetny kierowca. Jest jeszcze Nelson Sanabria – gdy unika awarii, jeździ bardzo szybko. Nie wiem, jak rozwija się Alexandre Giroud, pewną niewiadomą jest Giovanni Enrico, który w ubiegłym roku wygrał Rajd Chile, ale jechał u siebie, na pustyni Atakama. A może w Arabii będzie nowe rozdanie?

Po raz pierwszy w Dakarze będzie tak mocna polska ekipa quadowców. Oprócz pana pojadą Kamil Wiśniewski oraz debiutanci: Arkadiusz Lindner i Paweł Otwinowski.

Dla Arka i Pawła będzie to bardzo ekscytujące wyzwanie. Ważne, żeby udało im się zapanować nad emocjami. Zakładam, że sobie z tym poradzą. Kamil jest już bardzo doświadczony. Zmienił wprawdzie quada z czteronapędowego Can Ama na tylnonapędowego Raptora, ale to facet, którego nie sposób wytrącić z równowagi. Zachowuje spokój nawet w sytuacjach silnie stresujących. Bardzo się cieszę, że w Arabii będzie nas tak dużo. To było moje marzenie. Na starcie Dakaru w 2009 roku w Buenos Aires nagrałem film. Powiedziałem wówczas, że nie wiem, czy dotrę do mety, czy ukończę nawet pierwszy etap, ale celem mojego startu jest przetarcie szlaków następnym polskim quadowcom. Jeszcze w latach 90. prawie nikt nie wiedział, jak wygląda quad, i nie miał świadomości, że można na nim uprawiać sport wyczynowy. Teraz czuję ogromną satysfakcję.

Może kiedyś doczeka się pan w Dakarze swojego potomka. To byłaby piękna klamra tej historii.

Gniewko sam jeszcze nie jeździ, ale gdy myślę o tym, że miałbym oglądać, jak się ściga, odczuwam dużo większy niepokój niż o siebie. To dziwne zjawisko, z którym w najbliższym czasie będę musiał się pewnie zmierzyć w różnych sytuacjach.

Do Arabii zabrał pan ze sobą Sonisia, maskotkę wręczoną przez synka.

Gniewko bardzo tęskni, kiedy wyjeżdżam. Chcę mu w ten sposób dać poczucie, że o nim pamiętam. Po takiej kontuzji, jaka mi się przytrafiła, mało kto liczył na to, że wrócę do poważnego ścigania. Wierzę, że Soniś znów przyniesie nam wszystkim szczęście.

DAKAR 2020: 16 POLAKÓW NA STARCIE

Pierwszy w historii Dakar na kontynencie azjatyckim będzie liczył 12 etapów o łącznej długości prawie 8 tys. kilometrów (z czego 5 tys. to odcinki specjalne). Rajdowa karawana wyruszy w niedzielę z Dżuddzy, najlepsi dotrą na metę 17 stycznia – wyznaczono ją w miejscowości Al Quiddiya, kilkadziesiąt kilometrów od Rijadu.

Na liście startowej znajdują się aż czterej polscy quadowcy (Rafał Sonik, Kamil Wiśniewski, Arkadiusz Lindner, Paweł Otwinowski) i trzej motocykliści (Maciej Giemza, Adam Tomiczek i Krzysztof Jarmuż). O podium w klasyfikacji samochodów będzie walczył Jakub Przygoński. Przed rokiem był czwarty. Stawka jest bardzo mocna, z ubiegłorocznym zwycięzcą Katarczykiem Nasserem al-Attiyahem i Francuzem Stephanem Peterhanselem na czele. Pojedzie także były mistrz świata Formuły 1 Fernando Alonso. Pilotem Hiszpana będzie wielokrotny triumfator i były dyrektor rajdu Marc Coma.

W kategorii lekkich pojazdów UTV wystartują Aron Domżała i Maciej Marton oraz ich ojcowie Maciej Domżała i Rafał Marton. Za kierownicą ciężarówki usiądzie Robert Szustkowski, a jego pilotem będzie Jarosław Kazberuk. Członkami zagranicznych załóg będą Szymon Gospodarczyk i Dariusz Rodewald. Ze względów zdrowotnych z rywalizacji zrezygnować musieli motocyklista Jacek Bartoszek i Sebastian Rozwadowski, pilot Litwina Benediktasa Vanagasa.

Po 11 latach rajd przenosi się z Ameryki Południowej na Bliski Wschód. Ze środka latynoskiego lata w sam środek arabskiej zimy. Co to oznacza dla uczestników?

Problemem będą nie tyle temperatury – noce zimne, dni raczej ciepłe, ale nie upalne – ile szybko zapadający zmierzch. W Ameryce Południowej słońce zachodziło około 22, w Arabii będzie zachodzić już o 17. To może oznaczać, że sporo czasu na trasie spędzimy w ciemnościach. Pytanie, czy zdążymy przejeżdżać odcinki specjalne. Ze względów bezpieczeństwa zawodnicy nie mogą zostawać na odcinkach specjalnych po zmroku. To będzie spore wyzwanie.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Moto
Rusza Rajd Dakar. Na trasę wraca Krzysztof Hołowczyc
Moto
Jedna ekstraliga to mało. Polski żużel będzie miał aż dwie
Moto
Bartosz Zmarzlik, mistrz bardzo zwyczajny
Moto
Zmarzlik po raz czwarty indywidualnym mistrzem świata
Moto
PGE Ekstraliga nie kończy sezonu na finale. Blokada czy „znieczulenie jak u dentysty”?