Ściganie na azjatyckich bezdrożach z każdym dniem staje się bardziej wymagające. W poniedziałek wytrzymałość uczestników została wystawiona na poważną próbę. W pierwszej części oesu musieli pokonać piaszczysty teren, pełen niewielkich, ściętych wydm, poprzerastanych krzewami i wysokimi trawami.
– Ten odcinek kosztował nas mnóstwo energii i sił. Teren był równie paskudny, jak wczoraj, nawigacja wymagała skupienia, a z nieba lał się żar. Niewykluczone, że właśnie potworne zmęczenie miało związek z wypadkiem Arka – mówił na mecie Rafał Sonik.
Lider Silk Way Rally jechał około 200 m za swoim kolegą. W pewnym momencie Lindner zniknął mu za wzniesieniem, a gdy sam je pokonał, zobaczył stojący quad i leżącego obok zawodnika.
– Natychmiast się zatrzymałem. Arek był nieprzytomny, więc zacząłem go cucić. Nacisnąłem czerwony przycisk na jego quadzie, sygnalizujący wypadek z obrażeniami ciała, i wezwałem śmigłowiec ratunkowy. Skropiłem twarz i szyję wodą, osłoniłem od słońca i po chwili zaczął odzyskiwać przytomność. Niewiele pamiętał, więc nie wiem, jak doszło do wypadku. Narzekał na ból nogi, ramienia i miednicy. Zostałem z nim do przybycia śmigłowca – opowiadał zwycięzca Dakaru 2015.
W szpitalu okazało się, że Lindner doznał złamania kości miednicy, co oznacza dla niego koniec dobrze zapowiadającego się sezonu Pucharu Świata. Sonik ruszył w dalszą drogę, ale do mety jechał już bardzo ostrożnie.