Dla Woffindena to druga w karierze wygrana ze stolicy. Na PGE Narodowym wygrał już dwa lata temu. Lindgren wygrał przed rokiem, natomiast Janowski drugi raz z rzędu zajął drugą pozycję. Obecny i zeszłoroczny turniej nie mają jednak ze sobą porównania. Przed rokiem Grand Prix w Warszawie było jednym z najciekawszych, tym razem, z powodu rozpadającego się toru, zawodnicy częściej walczyli o utrzymanie się na motocyklu, niż o wygraną z rywalem.
W tych warunkach świetnie odnajdywali się dość niespodziewanie Słoweniec Matej Zagar, który im warunki trudniejsze, tym spisuje się lepiej, oraz niespodziewanie Rosjanin Artiom Łaguta, który do cyklu wrócił po krótkiej, rocznej przygodzie w 2011 roku.
Nieźle wypadli też Polacy. Trzej awansowali do półfinałów, a tylko debiutujący w regularnej obsadzie Przemysław Pawlicki i występujący z "dziką kartą" Krzysztof Kasprzak odpadli po fazie zasadniczej. Tę wygrał z 12 punktami Lindgren, wyprzedzając o dwa punkty Łagutę, Woffindena i wicemistrza sprzed roku - Patryka Dudka. - Tor nie jest do walki - mówił ten ostatni, podkreślając, że tor znacznie różni się od zeszłorocznego.
W pierwszym półfinale najlepiej spod taśmy wystrzelili Lindgren i Chris Holder, ale ten drugi wyniósł się na zewnętrzną, co wykorzystał zarówno Maciej Janowski, jak i Patryk Dudek. Ten drugi dojechał do mety za Szwedem, poobijany wcześniej Dudek jeszcze dał sobie wydrzeć trzecie miejsce. Drugi półfinał padł łupem Łaguty, a finałową stawkę uzupełnił Woffinden, wyprzedzając m.in. Bartosza Zmarzlika.
W finale po pierwszym łuku prowadził rewelacyjny Łaguta, ale później wyprzedzili go wszyscy rywale. O pierwsze miejsce rywalizowali Woffinden i Janowski. Brytyjczyk, jadący po szerokiej, ostatecznie dojechał przed trzymającym się krawężnika Polakiem. Pierwszym liderem cyklu Grand Prix został jednak Lindgren, który w finale przyjechał trzeci, ale wcześniej uzbierał najwięcej punktów do klasyfikacji generalnej.