Nie wiem, dlaczego podróż od euforii do zwolnienia była tak szybka. Zapewne Antiga popełnił jakieś błędy, skoro drużyna już go nie chciała, a kierownictwo związku wybrane po aferze korupcyjnej (a propos: co z aktem oskarżenia przeciwko Mirosławowi P. i Arturowi P.? Wzięli te łapówki?) nie ma aż tak dużego autorytetu, by z pełną mocą zaprezentować swoje zdanie. Ma natomiast wystarczającą władzę, by Antigę zwolnić.

Podobno zresztą pojawia się on wciąż w siedzibie PZPS, mosty nie zostały spalone i jest szansa, że Francuz do nas wróci. Prawdę mówiąc, byłoby dziwne, gdyby nie wrócił. W Kanadzie, gdzie się teraz wybiera, by prowadzić jej reprezentację, będzie – niezależnie od wyników – człowiekiem anonimowym. Jest nim nawet w swej ojczystej Francji i rodzinnym Paryżu, bo siatkówka nigdzie w Europie nie jest tak ważna jak w Polsce. Francja oprócz piłki nożnej ma rugby, a u nas wicefutbolem jest właśnie siatkówka. Zarówno jeśli chodzi o prestiż, jak i pieniądze.

Kulminacyjnym punktem tej hossy było mistrzostwo świata wywalczone we własnych halach, co wydawało się równie logiczne jak triumf piłkarzy Brazylii na Maracanie, z tą różnicą, że Brazylia swój mundial przegrała, a drużyna Antigi dała nam największą od lat sportową satysfakcję na ojczystej ziemi.

Wciąż jesteśmy finansowym eldorado dla wszystkich ludzi siatkówki, tylko u nas są pełne hale, telewizja oddana temu sportowi i miłość kibiców. Na tej bazie powinniśmy zbudować potęgę podobną do francuskiej w piłce ręcznej, a zamiast tego od wielu lat jest czkawka. Sukces – zapaść, uwielbienie – zwolnienie, związek chwalony – związek aresztowany.

Trudno wykluczyć, że ci sami ludzie, którzy niedawno Antigę pożegnali (lub ich następcy), za jakiś czas będą go witać. Warunek jest tylko jeden – musi on za granicą potwierdzić swą wartość, wtedy siatkarska ziemia obiecana o niego się upomni. Życzę mu, by wrócił jak najszybciej.