Rosja wypaczyła igrzyska w Londynie i Soczi, z zimną krwią i bezczelnością, która wydawała się niemożliwa po demontażu komunizmu. Mieliśmy prawo sądzić, że po upadku dwubiegunowego świata, końcu NRD i ZSRR, doping będzie już tylko sprawą spragnionych zysku laboratoriów, nieuczciwych lekarzy, amoralnych sportowców i ich trenerów. Niestety, obecny skandal pokazuje, że w putinowskiej Rosji tej hydrze odrósł państwowy łeb.
MKOl, czyli właściciel olimpijskiego spektaklu, zaczyna chyba mieć poważne obawy. Zimowych igrzysk już nikt nie chce, letnie kosztują zbyt drogo i boss olimpizmu Thomas Bach wspomina, że być może podczas wyborów gospodarza letnich igrzysk w roku 2024 przegrany dostanie automatycznie prawo organizacji kolejnych – w roku 2028. Trudno to potraktować inaczej niż jako próbę zabezpieczenia przyszłości w niepewnych czasach.
Ale najpierw Bach i spółka muszą rozbroić rosyjską bombę. Jeśli zapowiedziane już ponowne badanie wszystkich próbek pobranych od sportowców Rosji w Londynie i Soczi da porażające wyniki, sytuacja MKOl stanie się arcytrudna.
Nie można jednak od sportowego koncernu wymagać za wiele, gdy pamiętamy, że jednomyślności i ostrych sankcji Zachodu wobec Rosji nie było ani po aneksji Krymu, ani po wybuchu wojny na pograniczu rosyjsko-ukraińskim.
Bach jest Niemcem, a to nie jest dobra pozycja wyjściowa do antyputinowskiej krucjaty. Przed Rio były już sygnały, że wzorem dla niego jest raczej były kanclerz Gerhard Schroeder robiący interesy z Rosjanami (Bach też je w przeszłości robił) niż ci, którzy domagali się ostrej reakcji. Wykluczenia Rosji z igrzysk nie było, odpowiedzialność zrzucono na międzynarodowe federacje, a tu jednomyślności nie osiągnie się nigdy.