Już w połowie września polski kierowca deklarował w rozmowie z „Rzeczpospolitą", że z jego strony tym razem oczekiwanie na pewno nie potrwa do grudnia. Tak było przed rokiem, kiedy podczas testów po ostatniej rundzie sezonu w Abu Zabi Kubica był niemal pewnym kandydatem do posady kierowcy wyścigowego w Williamsie, a potem nic z tego nie wyszło.
Kubica traktował jazdy na bliskowschodnim torze jako pierwszy etap przygotowań do sezonu, a niedługo potem okazało się, że zespół miał jednak inne plany i ostatecznie zakontraktował debiutanta Siergieja Sirotkina, zyskując tym samym wsparcie finansowe z Rosji. Kubicy pozostała posada rezerwowego i trudno oprzeć się wrażeniu, że jego obecność w grze pomogła Williamsowi wynegocjować większą stawkę od rosyjskich sponsorów.
Wnioski z tamtej sytuacji polski kierowca wyciągnął. Po pierwsze: nie zamierza już brać udziału w swoistej licytacji fotela. Po drugie: pracuje nad uzupełnieniem swojej propozycji większym wsparciem finansowym. Z jego punktu widzenia sytuacja jest prosta: proponuje Williamsowi atuty, na których ekipa zdążyła się już poznać (przede wszystkim wyczucie techniczne, potrzebne w rozwoju najsłabszego w stawce samochodu), a do tego dojść mogą sponsorzy. Oczekuje jednak szybszej niż przed rokiem deklaracji ze strony zespołu.
Jeśli Williams nie podejmie decyzji do początku grudnia, kierowca skupi się na alternatywach: innej roli w innym zespole F1 lub zmianie serii czy nawet dyscypliny.
Pieniądze to wszystko
Sytuacja z punktu widzenia Williamsa również nie jest skomplikowana. Rozważając kandydatury Kubicy, Sirotkina czy Estebana Ocona (tracącego po sezonie posadę w Force India francuskiego kierowcy ze wsparciem Mercedesa), trzeba zwrócić uwagę na następujące walory: przydatność ze sportowego punktu widzenia oraz wysokość budżetu wnoszonego do zespołu.